piątek, 31 grudnia 2010

10..9..8..7..

Znowu... co tu dużo...

Nie schudniecie 5 kg, za to przytyjecie 2. Fajek nie rzucicie - ewentualnie przerzucicie się na tańsze. Przestaniecie pić... sami - za to w towarzystwie i więcej. Do tego długi - wiadomo. Przedwiosenne potopy i rozklejone buty, wiosenne alergie, urlopowe poparzenia słoneczne, jesienne depresje, a w grudniu kolejny kredyt w prowidencie na udane święta. Niektórzy uwalą sesję, inni wylecą z pracy, a kilku zaliczy wpadkę. Będziecie zdradzani, okradani przez własne dzieci, niedoceniani przez szefa, koceni w nowym liceum, falowani w wojsku, faulowani na boisku. Zapłacicie karę w bibliotece, przewalicie w pokera, w końcu poznacie przyszłych teściów, podrapie was kot. Zimą grypa, latem chlamydia. ZUS was wycycka, a PIP wydupczy. Wypadną resztki zaczeski, bardziej opadną cycki, pierwszy raz wam nie stanie. Wykipi mleko, pies obsika dywan, okradną was w pociągu, wpuścicie jehowych. Złamiecie obcas, pękną w kroku spodnie, uwalicie prawko. Zleją was skini, osaczą feministki, obrazi Palikot.

Hepi nju jer and carpe-fucking-diem!

wtorek, 28 grudnia 2010

WSZYSTKO CO CHCIELIŚCIE WIEDZIEĆ ALE BALIŚCIE SIĘ ZAPYTAĆ

Herein, herein! Zapraszam! Małpy do cyrku! A nie nie - nie ściągajcie butów - można nabłocić! Można grzebać we wszystkich zakamarkach! Mój cyrk, a wy moje małpy!

Co tam własne życie, kiedy w cudzym tak rozkosznie można pogmerać! Czym was mogę zaspokoić? Czego jeszcze nie wiecie?

Na obiad jadam śledzie, na śniadanie ogórki kiszone. W ciąży byłam 4 razy - każde z innym ojcem. Przeszłam większość chorób wenerycznych. Żadne to dziwy - chadzam sobie do łóżka to tu to tam, to z tym to z tamtym. O tak - jestem ostro zaburzona. Jadam noworodki i kopuluję z psami - najchętniej szczeniętami rasy Appenzeller. Mam śrubkę w prawym kolanie i blaszkę w lewej półkuli mózgowej. Brakuje mi piątej klepki i górnej szóstki. Pijam tylko herbatę zamieszaną osiem i pół raza w lewo i trzy w prawo. Przed wysłaniem totolotka nacieram się czosnkiem. Przy pełni księżyca tańczę na dachu. Mam zbiór laleczek voodoo i kolekcjonuję zęby dziewic. Słodzę zupę pomidorową, mam czarne podniebienie i siedem palców przy prawej stopie. To nie legendy - przeleciałam Kanał la Manche jak i całą Papuę Nową Gwineę - na odkurzaczu. Uwielbiam żonatych i garbatych. Żal często ściska mi dupę - to jedne z nielicznych pieszczot. Ostatni raz płakałam, gdy ktoś włożył mi palec do oka... a może to cała pięść była... a może mi się śniło... a może ja śnię się wam. Koszmar. A teraz bierzcie i jedzcie z tego wszyscy. Moje życie waszym życiem. Wasze w moim poważaniu.

niedziela, 26 grudnia 2010

PIĄTY RAZ

Jak bardzo można nic nie znaczyć? To pytanie z odpowiedzią? Między mną a mną, między tobą a tobą - ja nic nie znaczę. Można patrzeć poprzez ciebie i mnie, i nic nie widzieć. Nie wiedzieć niczego. Patrzę w ciebie. Przezroczystość. Odpowiedzi na proste pytania. Masz mnie z głowy. Ja potrafię. Ty nie. Ja znowu chcę. Ty znowu nie. Nie wiem, ile razy jeszcze to wytrzymam. Może wcale. Już za chwilę - w poniedziałek - kończy się żadna nieobietnica. Żadnych śliw. Żadnych więcej rąk i ust i kompletu nas dwojga. Nie potrafimy mówić wprost. Nie potrafimy mówić na wylot. Chciałabym nie rozumieć tak jak ty. Nie potrafimy obiecywać.

czwartek, 23 grudnia 2010

ON SIĘ RODZI, JA TRUCHLEJĘ

- Mamucie, jestem stworzona do wyższych celów... nie mam już siły pastować podłóg...
- To weź miotłę i zdejmij pajęczyny z sufitu.

W tym roku święta będą mało świąteczne. Zeus przybędzie ledwie dzień przed Małym Bogiem. Królewicz Borewicz pierwszy raz w długiej historii świąt u Boskich nie przybędzie wcale. Choinkę wybierałam osobiście - ma 3 czubki i drobne ubytki w ogałęzieniu. Tłumaczę Mamutowi, że:
a) ciemno już było
b) to choinka specjalnej troski i niech Mamut mówi ciszej, bo choince przykro będzie.

Pierogi z kapustą i grzybami zjadłam wczoraj, rybę dzisiaj - na Wigilię więc już nie czekam. Na Mikołaja też nie - pozostajemy w konflikcie od 6 grudnia. Zamiast mroźnych kwiatów na szybie będzie grudniowy potop. Wiem też, co powie Bourbon: - Wolę szynkę. Sucha karma jest z popiołem i do dupy.

Zgodnie z amerykańskim duchem coca coli święcie przyjmuję, że prezenty przynosi Mikołaj. Pamiętam jednak czasy, gdy pozostawałam w głębokim, przejmującym rozdarciu: Mikołaj czy Mały Bóg? Kto przynosi paczki? Stara szkoła mówiła, że Mały, nowa że Mikołaj. Z czasem czerwony tir i coraz bliżej święta coraz bliżej święta rozwiały moje wątpliwości. Trochę to z resztą głupie: wiadomo, że Mały Bóg jest za mały, żeby dźwigać worek, a gruby Mikołaj ma więcej krzepy no i wyrobiony już paszport. Ale Mały Bóg ma za sobą Dużego Boga... to byłby argument na korzyść Małego... Mikołaj z kolei ma Rudolfa... ciężka sprawa.

Zamiast zamieszania, bieganiny, dzieci małych i tych trochę większych święta w tym roku upłyną w ciszy i w gronie mocno okrojonym. Zeus mówi, że w końcu spokój i że zostaje elita, ale ja tam nie wiem, ja lubię chaos. Nie spodziewam się spektakularnych zadławień ością, wymiotów po 37. pierogu, walki o ostatnie uszko w barszczu. Nie spodziewam się nawet plamy na obrusie. Kolędy... będą. Znowu dam solo Oj Maluśki. Hellena [mama Mamuta - przyp. N.B.] uroni góralską łzę. Przed dwunastą pójdziemy do szpitala bo Marylka znowu urodzi Małego Boga. Trochę mu pośpiewamy, po cichu poszydzimy ze znajomych. Po powrocie sama, bez Królewicza Borewicza, dopcham się pierogami, popiję je sosem, zagryzę mandarynką. Sama... Może chociaż Kevina puszczą w TV.

poniedziałek, 20 grudnia 2010

MYSZY I KOTY

Porozłazili się jak pchły po psie. Zaręczeni, zażenieni, zagubieni. Rzeczywiście. Miałeś rację. Jesteś brzydki i zupełnie nieciekawy. Teraz też już nie wiem, co to było takiego, że czekałam i czekałam. Duży nos, duże uszy, małe, parszywe oczka, za długie ręce, płaski dowcip i syndrom władcy remizy strażackiej. Nie chciałam mieć ciastka. Chciałam zjeść ciastko. Ciastko... wafla raczej. Nawet nie zjeść, odpakować jedynie. Może powąchać.

Nie myśl sobie, że chciałam być z tobą. Z kimkolwiek chciałam być. Ty jako przykład Kimkolwieka. Nie za bystry, nie za wesoły. Ot taki jakiś. Albo żaden raczej. Ale z braku czegoś lepszego ciebie wybrałam. Niech masz. Niech się pocieszysz. Niech sobie podotykasz. Niech sobie potem podwiniesz ogon i uciekniesz. Pobawię się trochę w zależy mi. Nie za długo, nie za intensywnie się pobawię. Tyle, żeby zabawa była udana. Nie wiem tylko: kot bawi się myszą, mysz kotem?

sobota, 11 grudnia 2010

PRZEZNACZENIE

Z przeznaczeniem jest tak, że najlepiej, gdyby go nie było. Skąd mogę wiedzieć, kto jest mi przeznaczony, co jest mi przeznaczone? A jeśli moim przeznaczeniem jest profesjonalne mycie butelek, jeśli mam zostać fajansiarą po prostu [za to najlepszą wśród fajansiar], a silę się na coś więcej? Nawet nie na więcej, a na coś innego po prostu. Bo kto powiedział, że zawodowe konstruowanie informacji to coś więcej/lepiej niż mycie butelek? Może nawet gorzej, mniej?

A jeśli przeznaczony jest mi mężczyzna 10 lat młodszy, bezzębny, no po prostu brzydki jak noc bezgwiezdna? Tak, tak - już was słyszę! że ważne jest wnętrze, osobowość, ple ple ple... A ja szukam urodziwego, w miarę przystojnego chociaż, no takiego minimum męskiego... no dobra - księcia z bajki przecież - wiadomo...

Wypatruję sobie oczy, obrót szyi - 360 st. Cel - starszy, nie młodszy. Jeśli przeznaczony jest mi ów brzydki, to skąd mam wiedzieć, który? Jak go spotkać, jeśli moje serca dwa ślinią się na widok zupełnie inny? Przeznaczenie wali mnie w rogi, głupka ze mnie robi. Ustala z góry, że ma być tak, a nie inaczej. I przygląda się, jak robię z siebie wariatkę, idąc zupełnie inną drogą niż ta, która jest mi pisana.

Dlatego lepiej, gdyby go nie było tego przeznaczenia. A może nie ma go, jeśli w nie nie wierzę? Nie wierzę w ciebie, Przeznaczenie. Prysk - znikło! Teraz już mogę popełniać wszystkie swoje błędy. Popełniać i nie zastanawiać się, według którego scenariusza powinnam grać. Nie ma przeznaczenia, ani scenariusza, ani przypisanej mi roli. Postępuję więc według własnego myślę, według swojego czuję.

Zakochuję się za szybko, ha! i w nieodpowiednich osobach. Piję za dużo, za szybko, za zdrowie. Na zdrowiu mi nie zależy - palę, nie dosypiam i inne głupoty. Lubię je. Te swoje złe decyzje i niedojrzałe wybory. Wszystkie swoje żonate i dzieciate fascynacje/zauroczenia/miłości. Niepotrzebne, pijane rozmowy i smsy. Ciężko pracuję na przyszłe zmarszczki, siwe włosy i wrzody żołądka. To wszystko moje wady. Moje!

Przeznaczenia nie ma. Jestem ja i wszystkie moje błędy i nie-błędy. Spotkałam cię, a ty mnie. To nie przeznaczenie. Zbiegły się jedynie przyjemne i słodkie okoliczności.

piątek, 10 grudnia 2010

SEN ZIMOWY

Wolna wola. Moja wolna wola jest niezwykle wolna. Wolno mi wybierać. Wybieram wolno. Powoli. Perfidną stroną posiadania możliwości wyboru jest ta, że można wybrać źle. Źle wybieram szybko.

Dziś wybór padł na sen zimowy. Zamarzam na miesięcy kilka. Nie będzie współistnienia i przenikania bytów równoległych. Ani potarć, ani pomasowań.

Bez wspinaczki na szczyty wspólnych pokalań i senności. Jeśli nie może być to Mount Everest... Wieżyca to za mało. Żadne pagórki. Żadne wzgórki. Żadnych miękkości i krągłości.

Pod warstwą grubych swetrów. Pod kurtką, czapką, pod szalikiem. Jest skóra, która śpi twardym snem niegłaskanym. Krążenie musi być - usta natarte śniegiem.

Królestwo białe. Mroźne i twarde. W nim wszystko jasne - czarno na biały. W nim wszystko rześkie i szczypiące. Do ssania sopel lodu.

środa, 8 grudnia 2010

O RÓŻNYCH BRAKACH

To takie złe mówić o prozie życia? To nieprzyzwoite i perwersyjne tak otwarcie mówić o braku ciepła? I w końcu czy to aż tak nieznośnie banalne pisać o szczęściu i nieszczęściu? A jeśli szczęście i nieszczęście to właśnie to, co najmocniej cię teraz zajmuje? Co prześladuje cię w autobusie, podczas seksu, nad talerzem zupy pomidorowej?

Pochylanie się nad nieszczęściem to odsuwanie od siebie szczęścia właśnie. A co jeśli jedno przechodzi w drugie i na odwrót? Czasem w chwili, którą można nazwać szczęśliwą, pojawia się strach, że szczęśliwa chwila minie, nie wróci, że czasu będzie za mało, aby się nią najeść. I strach przed tym głodem generuje nieszczęście. Bo strach to bliski krewny nieszczęścia. W chwili, kiedy już szczęście w nieszczęście udało się zamienić, pojawia się tęsknota... za szczęściem. Tęsknota, a raczej ogromne, bolesne, zarażające myśl każdą pragnienie. Pojawiasz się i znikasz, i znikasz, i znikasz...

Po prostu rozluźnij mocny uścisk, puść tę gałąź i zacznij. Zacznij być szczęśliwa. Przestań rozbierać na części pierwsze swoje smutne coś. No bo czego ci brakuje? No czego?

To takie złe mówić o prozie życia? O tym, za czym się tęskni, czego potrzebuje, czego nie posiada. Czy to nie wy mówicie, że tak trudno znaleźć teraz ludzi otwartych, szczerych, ciepłych? Ludzi tak zwyczajnie dobrych, nadzwyczaj zwyczajnych? I dlaczego przerażające jest mówienie o uczuciach, pragnieniach i lękach?

Otworzyć się na innych? Powiedzieć o sobie prawdę? Pf! To takie niemodne! Niezgodne z duchem czasów! Ciepła klucha. Przestań się ślimaczyć. Dzisiaj trzeba być twardym, stanowczym, a-ser-tyw-nym! A to, co naprawdę sądzisz - wpisz do pamiętnika. Chcesz sobie poradzić? Musisz zsuczeć!

A jak już zsuczejesz, to powiemy ci, jak bardzo brakuje normalnych i jakie to straszne, że ludzie zakładają maski i udają lepsze wersje siebie. Czy to cię dezorientuje? Czy dezorientacja cię unieszczęśliwia?

wtorek, 7 grudnia 2010

NA PIĘCIOLINII

Nie- nie chodziłam do szkoły muzycznej. Może dlatego nie wiem, na jaką nutę zagrać. Ćwiczę, ile wlezie, a tu wciąż fałsz, fałsz, fałsz...

Gram w tonie zdziry - kiepskie solo. Mało wiarygodna, krótko wytrzymuję, nie łapię oddechu jak trzeba, brak tchu. A wieczorem kręci się w głowie i wciąż szumi w uszach.

Gram spokojnie- nikt nie słucha. Nie przebijam się przez huk, szum, całą orkiestrę dętą.

Chcę grać pierwsze skrzypce - nie potrafię. Może doskonały słuch, czucie, zwinne palce i klasa to nie ja. Drugimi, trzecimi nie chcę być...

Wciąż słyszę te dobre rady - nie graj! bądź sobą! O mamusiu... czyli kim... czyli gdzie... czyli jak.

Pomysł miałam też taki, żeby nie grać, tylko tańczyć jak mi zagrają. Plączą mi się nogi. Potykam się. Wytykanie palcami i chichot jakiś.

Kupię w końcu tego blaszaka. Usiądę na parapecie. Zgaszę światło. Zacznę grać. Nie wiem czy zgrabnie, czy niezręcznie może. Albo usłyszysz, albo nie.


poniedziałek, 6 grudnia 2010

WANTED

Drogi Mikołaju,

Wiem, że masz czerwone wdzianko, zajebistą brodę, wypasiony brzuch i renifery, którym konie mechaniczne mogą czyścić buty. Że jesteś - dzisiaj zwłaszcza - bardziej popularny od Majkela Dżeksona i Baracka Obamy. Że dzieci i co bardziej zboczone panie w średnim wieku śnią o Tobie nocami. Że jesteś dzisiaj na każdym szklanym ekranie, w każdym centrum handlowym i każdym wyczyszczonym bucie. I tu dochodzimy do sedna. Bo właśnie - kurwa - nie w każdym. Mógłbyś chociaż raz wziąć na serio moje starania, gruby dziadzie! Wyczyściłam nawet sandały! Starałam się nie przeklinać, nie puszczać za często, kłamać tylko w absolutnej ostateczności. Jadłam warzywa, piłam mleko i pamiętałam o myciu zębów. A Ty co? Gówno! Nawet pieprzonych, barwionych żelków z kerfura mi nie przyniosłeś! Za daleko było?! Ja pierdolę! Sąsiedzi mają małe dzieci - wystarczyło tylko wejść do mieszkania obok, nr 16 - tu mieszkam - rzucić jakąś czekoladkę czy coś! Wiedziałabym, że nie masz mnie tak do końca w tej swojej wielkiej, mikołajowej dupie. Zawiodłeś mnie, stary...


Droga Wróżko Zębuszko,

Bo paru latach i tylu mleczakach, wisisz mi sporą sumę. Kładłam te małe, martwe, dziecięce ząbki pod poduszkę, a Ty, łajzo, nigdy nie przyszłaś. Czekałam, wiesz? Aż pojawisz się w nocy, zamienisz zęby na marzenia albo chociaż kasę jakąś. Procenty rosną, a ja wciąż pamiętam. Wytargam Cię za kudły, jak Cię dorwę w końcu. A dorwę - masz jak w banku. Baba Jaga już Cię sprzedała. Jaga to jedyna dobra dusza w całym tym waszym szemranym towarzystwie, a wszyscy na niej psy wieszają. Nawet Szewczyk Dratewka Ci nie pomoże. Albo dajesz kasę, albo zacznij oglądać się za siebie.


Drogi Zającu Wielkanocny,

Jaja se robisz? Daję Ci czas do kwietnia, pchlarzu jeden!


Drodzy Wszyscy Święci,

.... eee - szkoda słów...

niedziela, 5 grudnia 2010

LIST

Drogi Mamucie,

Nie jest tu strasznie, miasto jest łaskawe i wiele mi wybacza. Smutno, że niedługo - za chwilę już - wszystko się skończy. Wracam do domu, Mamucie. Taka sama, może tylko włosy mam centymetr dłuższe i serce mi bije trochę szybciej. Nie - nie zakochałam się. Po prostu znowu zaczęłam palić. Chociaż może jednak tak...może się zakochałam... oczywiście Mamucie - jak zwykle nieszczęśliwie. Tak lubię najbardziej. Gdybym zakochała się szczęśliwie, może musiałabym wyjść za mąż czy coś - a kto by chciał? Daj spokój. Wracam szczęśliwa, bo to był mój miesiąc. I smutna wracam. Smutna, bo wracam.

To był miesiąc knorra i dr oetkera, miesiąc coli, kawy i lucky strike'ów. Miesiąc off'ów, setek i śpiwora zamiast kołdry. Wiesz, Mamucie, może to moje miejsce na teraz. Dobrze robi mi praca od rana do wieczora. I to, że nie mam czasu na rozmyślanie. Może gdzieś tutaj jest moja dorosłość i moja normalność. Nikt mnie tu nie głaszcze po głowie. I nie muszę wszystkiego wiedzieć. Wolno mi pytać i robić błędy. Mam uczulenie na tutejszą wodę, a pani w sklepie nie odpowiada na dzień dobry. Ale to nic. Nie mam tu czasu na płakanie. Wiesz, Mamucie, okazuje się, że łzy to luksus. Rano nie można, bo makijaż spływa. Wieczorem też nie, bo rano oczy podpuchnięte. Więc nie płaczę. No może raz - gdy wolne miałam. Jestem ostrożna i ubieram się ciepło - jak kazałaś.

Późno już. Zaraz zacznę się pakować. Wytargaj Bourbona za uszy. Ściskam Cię, Mamucie.

N.B.

piątek, 3 grudnia 2010

PAPIEREK PO LIZAKU

W winie może być wiele niewinności. Czy czuję się winna? Nie. A ty? Czy to było winne czy niewinne... nie wiem. Nie chcę wiedzieć. Było ciepłe i miękkie i pierwsze od bardzo dawna. Było dobre, łagodne i wilgotne. Wyczekane, wygadane, wypatrzone. Szczęśliwe zakończenie bez hepi endu. Może pierwszy raz nie będę szemraną bohaterką ciemnej i śliskiej historii. Już się nie denerwuję. Nie drżą mi ręce. Drży cała reszta. Jest zima - wolno mi drżeć. Gorące dreszcze we wszystkich zakamarkach.

Dostałam w prezencie trochę wiary. W dobrych mężów, ojców i niewinnych kochanków. W mężczyzn, o których wolno mi marzyć, których nie wolno mi mieć. W stęsknione łzy, które wcale nie są smutne. Wiarę w niewykorzystane okazje, których nie wolno wykorzystać. W do zobaczenia kiedyś. W spokojne i niebieskie odbicie w najwłaściwszych na tę chwilę oczach. Dostałam koniec bez dramatu. Zapakowany w papierek po lizaku sen, który gdzieś poza nią i nim śni się sam.

czwartek, 2 grudnia 2010

DYLEMATY INNEJ NATY

Poproszę przestać mnie oceniać. Co jem, jak mówię, komu oddaję się cała a komu w połowie, czy mam za duże spodnie, za głośno się śmieję, chlipię gorącą herbatę, słodzę trzy i pół. Przesypiam się z żonatymi, z dzieciatymi, a czasem z dziećmi. Nie, nie biorę. Jedynie za ogień do papierosa, za spojrzenie dłuższe niż trzy sekundy, za "cześć natko boska", za dłoń na policzku, za darmo.

Mówię więcej niż robię. Robię źle. Mówię bez sensu. Ze swoim językiem na wiśniowym lizaku zastanawiam się, jaki smak ma język twój. Dylematy starej daty: Nie ruszaj, co nie twoje... albo bierz co chcesz... albo nie bierz - tak nie można... weź - raz się żyje... nie dotykaj - będziesz płakać... kilka łez cię nie zabije, a cała noc twoja... znowu piąte koło u wozu? brawo!...

Najbardziej na świecie, do granic możliwości, do bólu, z nocami nieprzespanymi, z głową w chmurach, z jedną nogą na tamtym świecie, ze ściśniętym gardłem, z wilgotnymi dłońmi, z bólem brzucha chcę tego, czego mieć nie mogę. Nie dostaniesz - moja droga - jeśli sama nie weźmiesz. Ale jeśli weźmiesz sama - dostaniesz za swoje. Najbardziej chcę tych, którzy najbardziej chcą innych.


środa, 1 grudnia 2010

ANI MRU MRU

Mamy tę niewiarygodnie brzydką przypadłość, że mrugamy. Mrugnięcie. Stoi obok. Mrugnięcie. Stoi bliżej. Mrugnięcie. Prawie dotyka ramienia. Mrugnięcie. Patrzy na mnie...

Mrugnięcie. Odsuwam się.

Może byłoby inaczej, gdyby nie trzeba było mrugać. Wtedy czas od momentu, gdy stanął obok do chwili, gdy spojrzał, byłby krótszy. Może nie byłoby już możliwości, żeby się odsunąć. Nie byłoby czasu na ucieczkę. Gdyby chociaż raz wpaść w pułapkę. Z uśmiechem na twarzy przegrać. Chętnie przegram na twoją korzyść.

A może chciałbyś zostać moim ulubionym? Moi małym, prywatnym ołtarzem. Moją kartką w kalendarzu, rozdziałem w dzienniku albo książką. Drugim kieliszkiem do wina, prawą stroną łóżka, trzecią i czwartą dłonią. Mógłbyś tak po prostu, bez wielu słów i żadnych obietnic wprowadzić się na kolację, wyprowadzić w śniadanie. Przesyt jest niezdrowy, piąty grzech główny może nas zgubić.

Mrugnięcie. Żałuję.

Że nie potrafię jak kiedyś dotykać. Że mam w sobie to zawstydzenie, którego nie lubię. Że krew szumi mi w uszach i nie słyszę wszystkiego, co śpiewasz.

Może chciałbyś zostać moim ulubionym?
Powieszę cię na ścianie. Mrugnięcie. Ulubiony obraz pod powiekami.

O PRAWIE-CAŁOWANIU

- Będziemy się całować?

No i piękny bałagan. A przecież nie takie miało być pytanie! No nie takie przecież!
- Czy mógłbym... - Chciałabyś, żebym... - Czy chcesz... - takie miało być!
Wtedy ja grzecznie, statecznie, że niby taka rozsądna, że z zasadami, powiedziałabym - Chciałabym, ALE... Wtedy też nastąpiłoby może milczenie jakieś. Trochę czułe, trochę niewygodne, zapraszające do drugiego rozdziału milczenie. Może jakiś żart na ośmielenie, jakieś włosy za ucho...
I te pięć sekund, kiedy już czuć, że zaczyna wyłazić rumieniec. [Pfy! Akurat! Dziewczyny już się teraz nie rumienią! Nie te czasy, moja droga, nie te czasy! Wyciągają ręce po męskie pupy i na pierwszym spotkaniu proponują śniadanie zaraz po kolacji! Rumieniec! Dobre sobie!]. Te trzy sekundy, kiedy jest już za późno na pocałowanie, za wcześnie na pójście do domu. Oglądanie kawałka swoich butów, kawałka butów nie swoich. Sekundy jeszcze dwie i...

Ale to pytanie...

- Będziemy się całować?
- Nie.

Bez pola manewru. Bez cienia wątpliwości. Bez zawstydzenia. Bez całowania. Brama. Klucze. Dobranoc.

poniedziałek, 29 listopada 2010

NA TEGO BĘC

Niestety. Jest nieuleczalna. Szybko rozłazi się po całym ciele. Atakuje rozum i w tempie blitz robi z niego mamałygę. Genetycznie? Nie. Drogą płciową? Kropelkową? Też nie. Mówią, że po prostu jest, na kogo wypadnie na tego bęc. Nie pomaga wiek powagi, doświadczenie, popełniane błędy własne. Głupota przytula się do tych, którzy najczulej o nią dbają, którzy karmią ją naiwnością i żałosną wiarą w lepsze jutro. Pełza z wielką swobodą w żyłach z porcelany. Czasem coś trzaśnie, pęknie, trochę się uleje. Kąpie się w epitetach: pomylona, zachwiana, idiotka.

Upojona swoją nieprzewidywalnością. Jak opryszczka - najpierw w ukryciu, nagle pojawia się, swędzi, piecze, już nikt cię nie pocałuje. Jak znienawidzona krewna - obejmujesz ją, bo musisz. Podchodzi do gardła, ściska mocno i wiesz już, że to znowu ona. Oczy zachodzą wilgotną mgłą. Chcesz ją przełknąć, nie możesz. O tak - to znajome uczucie wstydu. Po raz kolejny rozgorączkowanie. Głupota obejmuje, ściska, paraliżuje. Dzięki niej za każdym razem na nowo możesz się nad sobą litować - w końcu jesteś chora.

piątek, 26 listopada 2010

LIST DO REDAKCJI

Witaj Natko Gorzka,

nie znam Cię - chwała Bogu za to - a jednak piszę ten list z wielką nadzieją, że weźmiesz go sobie do serca. Jeśli świat jest taki zły i brudny, a Ty taka samotna, nieszczęśliwa i co rusz wydymywana, to zrób przysługę sobie - i czytającym przy okazji - i skocz czy coś na ten kształt. Tyle beznadziei, głupoty, szarości, płytkiej erotyki, przerostu formy nad treścią i egotyzmu nie zniesie nawet poczciwy Internet. Posuń się - albo niech ktoś Cię znowu posunie - i zrób miejsce innym, bardziej utalentowanym, godniejszym, normalniejszym, optymistycznym. "Papier" jest cierpliwy, ale wszystko ma swoje granice. Przy tym, co tu wydziwiasz, nawet Matka Teresa straciłaby fason i rzuciłaby poczciwym "kurwa". Zajmij się szydełkowaniem, piciem, struganiem zapałek, rżnięciem głupa, tylko błagam - przestań pisać! Twoja poza "innej niż wszystkie", pseudopozytywnej wariatki, świętej ruchawki, wyindywidualizowanej z rozentuzjazmowanego tłumu namaszczonej, wyuzdanej do granic możliwości dziewczynki z rozbuchanym ego jest po prostu godna pożałowania. Przestań zatruwać przestrzeń: kup żyletki, najedz się budyniu ze szkłem czy utleń się arsenem - pomogę jeśli sama nie dasz rady.

Wyrazy szczerego współczucia Twoim rodzicom. Odpuść sobie, to i ludzie Ci odpuszczą.
Bez wyrazów szacunku,
G.A.

czwartek, 25 listopada 2010

422

W autobusie linii 422, kierunek Centrum, można czuć się szczęśliwym. Za oknem śnieg, który zmył ostatnią z ciężkich masek. Została naga i własna twarz. Zmęczenie przeciąganiem liny, byciem lepszą wersją siebie. Dobrego piwa mi daj.
Kobieta obok pachnąca gotowaną włoszczyzną. W rajstopach oczko, którego nie widzi. Cienki, pognieciony zeszyt. Napisane, skreślone, zapisane nad skreślonym. Dorosły chłopiec zakłada duże słuchawki. Za oknem obrazy krótkiej piosenki i my - przypadkowi statyści jego teledysku. Proszę nie otwierać okien - włączono klimatyzację. Starsza pani w foliowym kapeluszu. Połamana parasolka. Budynki ubrane w choinki, choinki ubrane w żarówki. Czerwone od zimna uda. Na rogu sznycle U Szwejka. Ktoś dmuchnął papierosem nim zamknęły się drzwi. Poproszę dwa normalne. Książki, krzyżówki, telefony. 21:17. Następny przystanek: Plac Konstytucji. Już za chwilę zupa w kubku, radio, które zakrzykuje ciszę, za ścianą seks sąsiadów.

środa, 24 listopada 2010

JAK W BAJCE

W zimnej krainie, w zimnej mieścinie zimna zupełnie ona. Czarna wdowa w kropki mordo. Z myślami nieprzesianymi, marzeniami bez pokory, zdrową miłością własną.

Kochała często, krótko i niesprawiedliwie. Atos, Portos i Aramis, Sierotka Marysia, Bolek i Lolek, Pi i Sigma, Plastuś, Kulfon i Monika, Dzieci z Bullerbyn, Pan Kleks, a nawet Reksio - wszystkich ich miała. Po każdym szorstki brała prysznic. Krótkie to były rozdziały. Fraszki bez puenty, bajki niemoralne, baśnie dla dorosłych. Gdyby tak wrócić do krainy sprawiedliwie nieprzespanych nocy, pod skrzydła Królowej Śniegu. Gdyby tak raz jeszcze zdradzić z Małgosią Jasia...

W innej krainie, w innej mieścinie inna zupełnie ona. Kolorowy groszek. Mały, słodki kamyczek. Bo któż nie lubi kolorowych groszków, drobnych, cukrowych kuleczek? Rozpuścić się pod językiem, który na to zasługuje. Być kostką cukru, rozpłynąć się w gorącej herbacie. Robić im dobrze inaczej niż kiedyś. Trujący Bluszcz zgnił. Wykluła się Dziewczynka z Zapałkami. Nawet Kot w Butach nie smali już cholew.

Księżniczka na ziarnku prochu.

niedziela, 21 listopada 2010

METAMORPHOSEON

Czasem tak trzeba. Wstrzymać oddech, zejść pod powierzchnię i utopić świadomość w głębokiej cielesności. Opłynąć się wszystkim, co przyjemne i głupie. Co bezmyślne, lecz czułe. Bardziej butch niż bitch. Pani gej? Pan lesbijka?

Ta pierwotna strona, która lubi krew i brud i robocze kombinezony. Pot, twarde, spracowane dłonie, szerokie ramiona. I ten wysiłek prężny, namacalne skupienie . Żyły na rękach, napięty jak struna kręgosłup. Sikawka i młot pneumatyczny.

Nic nie daje próba wklęśnięcia piersi. Wessania w siebie atrybutów płci pięknej i słabej słabością piękna. W szerokich spodniach przestrzeń na hermafrodytę. Gdyby tak krótkość zamienić na długość, a długość przyciąć do skóry. W głosie liche kłamstwo: alt chce być basso profondo.

sobota, 20 listopada 2010

PSY DWA

Wiesz, masz już lat czterdzieści. Mógłbyś się w końcu rozwieść. Nie mogę tak czekać do usranej śmierci twojej. Moglibyśmy przez następnych lat dziesięć spać w jednym łóżku, pod prysznic chodzić razem. Moglibyśmy robić wszystko, żeby znudzić się sobą. Najpierw festiwal euforii i barw wszelakich. Twoje drugie życie to moje pierwsze. Będziemy czytać na głos ulubione książki, zabierać dzieci do ZOO. Nie moje dzieci rzecz jasna. Dzieci wasze. Będą mogły mnie poznać i po swojemu nienawidzić. Ta gwałcicielka życia rodzinnego, ta druga, ta ona. Orgazmy znowu miał będziesz i ja rozkosz jakąś tam. Adoracja moja ciebie, twoja mnie. Twoja będę, a na znak tego będziesz prowadził mnie za rękę jak sukę na smyczy. Dam ci w prezencie kaganiec, żebyś nie lizał obcych. Zrobię ci pranie, a ty mi dobrze. No chodź. W końcu i tak skończymy razem. Na lat dziesięć. Wrócimy do mokrego łóżka w Krakowie, do stołu z drewna w naleśnikarni. Spełnimy marzenia o Rosji i domu pełnym seksu. Domu pełnym ciepła może nawet. Ja przebiśnieg, ty kaktus. Żebyś mógł w pełni ze mnie korzystać, nie urodzę dzieci. Urodzę nowego, młodego ciebie. Młody ty dojrzejesz. I zamiast mnie z rana, wolał będziesz jajecznicę. Wtedy zerwę się ze smyczy. Zaskamle inna suka.

JULIA

Niedługo Julia znów umrze. Tym razem nie zaplanuje i nie przygotuje się należycie. Tym razem Julia umrze niespodziewanie. Zawsze w napięciu czekamy na śmierć Julii. To piękny akt.

Julia zapada się w sobie. Rozplata ciemny warkocz, nawija włosy na palce. Przekłada kosmyk za kosmykiem, kciuk, palec wskazujący, palec serdeczny. Głaszcze psa. Cały dzień popija kawę. Nie maluje ust. Julia lubi zapadać się w sobie. Wtedy jest smutna. Jest piękna gdy jest smutna. Wzrok ma płaski, język jak kołek - Julia nic nie mówi. I jest ważna. O, jaka ważna jest Julia gdy jest smutna. Świat martwi się o Julię.

Świat kocha Julię uśmiechniętą. Kocha to mało. Świat ją adoruje. Po kawałku, po skrawku, po niewidocznym meszku na ciele, z namysłem i nabożną akceptacją jej dziwactw - świat adoruje Julię. Bo kiedy nie jest smutna, Julia jest wesoła. Śmieje się cała, wszystko wokół niej się śmieje. Śmieje się tak głęboko, wszechobecnie, tak namiętnie. O tak - wtedy Julia jest cenna. Świat troszczy się o jej śmiech, napełnia nim małe karafki, na zapas. Ale gdy jest smutna, jest bezcenna. Bo cały świat boi się, że Julia przestanie się śmiać, że w końcu zapadnie się na dobre.

Julia lubi się śmiać. Czasem śmiech łaskocze jej podniebienie. Ale Julia kocha umierać. Ona umiera, a oni płaczą. Obce łzy są Julii bardzo potrzebne. Bo swoich Julia już nie ma. Więc zapada się czasem w swoich częstych śmierciach. Oni płaczą, głaszczą i współczują. Czasem Julia długo nie chce zmartwychwstać. Wtedy oni czulej, bardziej. Ona się waha jeszcze. Oni liżą jej rany. Ona dopija kawę. Julia wraca, gdy jest już najważniejsza.

Ale dziś Julia umrze niespodziewanie. Nikt nie zobaczy, jak otwiera się zapadka, jak Julia spada w głąb. Świat prześpi śmierć Julii. Świat nie zatroszczy się o Julię. A ona lubi być smutna i ważna. Dziś smutna i nieważna Julia nie zmartwychwstanie.

czwartek, 18 listopada 2010

MALI I WIELCY

Ten małpi gaj, małpi raj, cyrk nie mój i małpy też nie moje.

Ta błazenada, prężenie wszystkiego do napięcia ostatecznego. Te mózgu wzwody, sprytu korowody. Spuszczanie ze smyczy języka, który rzuca się na ufne moje/twoje/niczyje ja. Chodź, pogramy w zbijaka granatami. Biegaj pajacu, za to ci płacą. W wieku najsłuszniejszym, prokreacji mistrz, wiary łatwej żongler. Król mojej próżności, kucharz głodu, ogrodnik sabotażysta. Mały taki, że na palcach staje, kiedy kluczem chce sięgać do dziurki. Ale w lustrze własnym wszystko jest większe, wszystko piękniejsze. Tylko w swoim lustrze przeglądam się, miła.

Nie płacz, kochanie, jutro też będziemy puści. Obiecam ci, zawsze będę szybki. Myśleć i mówić, dawać i zabierać szybko. Jedz mi z ręki, to takie seksowne. Ja - pan wielki i mądry, pan pępka twojego świata. Ty pijesz, ja biję. Będziemy szczęśliwi w osobnych obietnicach. Przyrzekam, że się nie spuszczę aż do śmierci. Nie w tobie, dziecino. Na miód i mleko trzeba zasłużyć. Potrafisz zasługiwać? Lubisz zasługiwać? Nie będę patrzył na ciebie za darmo. Ty taka mała, taka mała... i ja - król królestwa swojej głowy.

wtorek, 2 listopada 2010

KOMPOT

Oddajcie ludziom, co ludzkie, a Natce, co boskie.

Oddajcie 9 miesięcy, rękę wziętą bez zgody, młodsze ciało, lata zasłużonego buntu, jędrne myśli, wiarę w nieistotne. Oddajcie gruby warkocz dobierany suchymi palcami, wszystkie monstra spod łóżka i chińską gumkę do mazania.

Oddaj misia w sukience, na pralce i pod śliwą seks, którego i tak nie czułam, wszystkie dobre słowa, na które nie zasłużyłeś. Śliskie od tłustej nadziei uśmiechy, czas, którego nie miałam, dom na Kamiennej Górze , darmowe minuty za miesiąc styczeń.

Oddaj moje jęki wszystkie, lubieżne na plaży przegięcia skoro świt, oddaj mnie na kolanach, mnie pod tobą, mnie dla ciebie. Tę małą piłkę na łańcuszku, sernik za sześć pięćdziesiąt i loda o świcie - oddaj.

Proszę - oddaję co ludzkie bo twoje. Martwy kwiat na druciku, stare zielone spodnie, zdjęcie przy barze, kompot z wody i cukru.

niedziela, 17 października 2010

SZTUKA OSTATNIA

I tak na ostatni koniec historii o seksie i boskości nadszedł ten absolutnie krańcowy moment, ten moment na samym brzeżku brzeżku, kiedy trzeba odpowiedzieć sobie na niezwykle ważne, dotykające samego sedna niedługiego acz niekrótkiego jestestwa pytanie Mamuta i Zeusa:
"Ale czego ty w ogóle chcesz?".

W ogóle... ogół... całość jakaś... i ja cała... i co dalej?

Odchylając kolejno warstwy mojej cebuli, przebijając się do środka przez skórę, tłuszcz i mięśnie, już prawie, prawie już w centrum środka - teatr mój widzę... ale mały jakiś, wcale nie ogromny jak mi obiecano kiedyś.

A tam na scenie aktor. Aktorka. Aktoreczka. Burleski smutna mistrzyni. Pękata i pomarszczona, urody ordynarnej i charakteru płaskiego pani zasuszona. Bliźniaczka tekstów własnych, słów okrągłych, zdań gładkich, treści żadnych, znaczeń pustych. Panna Frazesowiczówna z rodu Banałowiczów.
Cicha jakaś, niby młoda a stara, niby stara ale jakby młoda jeszcze.
Sublimacji fanatyczka. Piczka, perliczka, niespełniona prozaiczka.

Taaak... trudne słowa... trudne słowa... np. takie "przepraszam"...

I stoi tak na tej scenie, już się szminka karminowa wylała poza usta, oczy się rozpijaczyły, nogi rozjechały. Ale stoi, kiwa się ona cała i głowa jej się kiwa. Komicznie tak. Chciała być bałwanem pogańskim. Bałwanem została.

I czego ty chcesz w ogóle Petronello von und zu Maus? I ty Aldonko i ty Manieczko? No czego... no czego...

Leżeć chcę. Leżeć. Mamo i Tato.

czwartek, 30 września 2010

ROZMOWY O NICZYM

Porozmawiajmy sobie o niczym. O tym, że znów spałeś za długo a rano skończyły się papierosy. Że czasem tęsknisz, ale nie za często. Że to dość trudne być jakimś. I może nie jesteś żaden skoro nie jesteś jakiś. Miło byłoby posiadać grubą kreskę, tłusty, flamastrowy kontur. Kończyć się dokładnie tu, a zaczynać tam właśnie. Móc powiedzieć oto ja - taki właśnie jestem, to lubię, tych kocham, nienawidzę tego i tego. Wiedzieć czego się chce nie tylko czego się nie chce. To dziwne posiadać jedynie antytezę, tezy nie posiadać.
Byłoby ulgą wielką zawrzeć siebie samego w foremce jak do pieczenia ciastek. Wlać się gęsto w metalowe obramowanie, wypiec na rumiano i być już takim stałym i chrupiącym.
Potem już tylko lukrowanie. Lukrujcie, chrupcie i chwalcie, że taki pyszny, że w smaku taki wyraźny.

Pogadajmy zupełnie bez głębi. Że kolejny wieczór przy barze, że znów przytulane cudze dzieci, chwalone cudze żony i kochanki. I powrót do domu z taksówkarzem znajomym bądź na piechotę. Że w portfelu zdjęcie kobiety zbyt młodej i nieswojej. Miało być inaczej, miało być ciepło i w końcu dla kogoś. Bo ileż można dla siebie i sobie tylko.
Potrzeba banału dla dwojga.

środa, 22 września 2010

SOBOTA, GODZ. 4.27

Ja nic nie chcę mówić, ale powiem ci, że nie chce mi się dzisiaj gadać. To po krótce. Po krótce to tak wygląda, że ja cię szanuję. Szanuję cię, szanuję... no czy ja ci kiedyś ubliżyłem? Ale powiedz, tak szczerze, ale szczerze powiedz - ubliżyłem ci? Ja bym ci nigdy, nigdy! bym ci nie ubliżył! Bo ja cię szanuję właśnie! Szanuję kurwa! O! I pierdolę całą resztę! Wiesz co oni mi mogą? O tyle - tyle mi mogą! Złamasy jedne, kutafony jebane... ale z tobą to co innego. Zawsze cię szanowałem! Zawsze kurwa! I gdyby ci ktoś kiedyś coś to ja ci powiem, że ty mi od razu powiedz i ja ich wszystkich o tak! o tak jak karaluchy takie rozumisz... ale ty mi obiecaj, że jakby co to ty mi powiesz, obiecaj mi! - o - no właśnie.. bo se mogą gadać co chcą ale ubliżyć to ja ci nie dam, ja zawsz ale to zawsz po twojej stronie, i wtedy co pamiętasz, no wtedy co my tam, a oni - no pamiętasz?... to wtedy ja też za tobą byłem...i mów se co chcesz ale ja ci tylko tyle powiem..

POJAWIA SIĘ I ZNIKA

Czy to mądre wojować teraz o Atlantydę? Nie można bić się o miłość, której nie ma. Tobie znów się przywidziało, ja się znowu trochę oszukałam. To taka gra w robienie w balona, w robienie pod górkę i w robienie dzieci. Gra w przytulanki i odpychanki. Gra w sentymenty i nostalgie, w znamiona choroby psychicznej, w zespół abstynencyjny, w trochę inną przemoc. W chcę ale nie chcę, w małego chłopca i Smerfetkę, w pamiętam, w zapominam, w oczekiwanie nieoczekiwanego. Ja pionek i Ty pionek.

CZARODZIEJKA

Pani Czarodziejka ma spódnicę i duże piersi i głowę pełną pomysłów. I często powtarza, że pogniecione 10 złotych to wciąż 10 złotych. I zarabia tym, że jest dobrym i mądrym człowiekiem. Ona ma zawsze fantazję i stos niestosownych pytań. Adwokat diabła w zakrystii. W pokoiku na stoliku stoi Matka Boska Od Biednych i Głupich i budzik co odmierza 60 złotych. Przy stoliku na taboreciku Natka Boska i Pani Saperka Od Bomb Emocjonalnych i czas, który się odmierza do ostatniej kropli krwi.

piątek, 17 września 2010

BO FANTAZJA JEST OD TEGO

U-ra-bu-ra-szef-po-dwó-ra!

Skończyła wyliczankę Wioletka i padło na Dyzia. Dyzio-Szef zadumał się na krótko, podłubał w nosie brudnym palcem wskazującym prawej dłoni i posłał w przestrzeń babolowy pocisk.
- Dziś będziemy tępić demony - zarządził.
Beatka zafrapował się nielicho, gdyż z całego podwórka tylko ona posiadała już okres i okazjonalnie dawała zobaczyć kolegom majteczki.
- Nie. Ja się tak nie bawię - zaprotestowała.
- Bawmy się w księdzów i gosposie - rzucił Albercik i oczy mu błysnęły złowieszczo trochę.
Nikt jednak nie chciał smażyć schabowych i siedzieć proboszczowi na kolanach.
- Pobawmy się w krzyż! - radośnie pisnął Cypisek i dzieci zaczęły zbroić się w kamienie, maczety i brzydkie charaktery. Psikusom nie było końca.

czwartek, 16 września 2010

KRASNOLUDKI

Tak to już jest na Ulicy Krasnoludków. W małych spodniach, krótkich kurtkach, za małych czapeczkach, tycich bucikach z darów. Dzielimy włos na czworo i skórę na niedźwiedziu. Tak - dzielimy się. Dzielnie się dzielimy. Na równe, eleganckie, wielce estetyczne, szczupłe i białe kreski. Stuk stuk stuk, szur szur, stuk stuk, szur. To dla ciebie, to dla mnie. Zamykamy oczy i wciągamy się przez nos - ja ciebie, ty mnie. I mamy się świetnie, imamy się wszystkiego co gładkie, śliskie, kryształowe. Na chwilę krótką olbrzymi. Silni, wszechmocni i wszechmogący. Oczy dookoła głowy. Resztkę prawdy wetrzemy w dziąsła. Poszperamy jeszcze po kieszeniach, zapalimy na spółę taniego papierosa. Potem znów skarlejemy.

niedziela, 12 września 2010

STUKOSTRACH

I tak sobie trwamy w półnonsensie - ja i on - mój prywatny, wewnętrzny Stukostrach. Stukamy się, straszymy, stukamy na pogodzenie i godzimy w strachu. Wypycha mnie z łóżka, tuczy jabolem jak gęś jakąś, a rano lewatywa i od nowa. Taka jest między nami zmowa- żeby nic i nigdy na całość, żeby wszystko po połowie. Bo tak to teraz działa sprawnie - wszystko na pół. Kochać nie wolno na zabój i nienawidzić do obłędu też nie. Wolno za to letnio, letnio i wolno nam wolno. Poskubać ale nie ugryźć, popłukać ale nie połknąć, pochylić się ale nie wypinać. Pokaż ramiączko tajemnicza kobieto, ale zasłoń sutki dziwko. Bądź letnia, letnia bądź.

Stukostrach trzyma smycz. A na smyczy pies, co wyje do księżyca, pies co chce, ale się boi, pies wierny ale mierny. Miernota to taka kobieta, co wszystko robi na pół. Na pół je i śpi, na pół jej zależy a na pół nie, na pół się oddaje, na pół żyje. Tylko swoje pół litra wypije w całości i w całości umrze. A jak w szklance jest pół, to dolewa do pełna choć ręka jej się trzęsie. Duszkiem wypija to piwo w połowie rozgazowane co je sobie sama nawarzyła. W nocy będzie spółkować ze swoim Stukostrachem. Dziś odda mu się cała.

poniedziałek, 6 września 2010

KOLEKCJA LATO 2010

Pachniało leniem śmierdzącym, małymi dziećmi, mężczyznami dojrzałymi fizycznie, balsamem kakaowym, przetrawionym alkoholem, wytarzanym w błocie psem. Spaloną na popiół skórą, papierosami z jego ust, kiblem w PKP, kisielem owocowym i wędzoną rybą. Pachniały pieprzyki na plecach, włosy wymoczone w chlorowanej wodzie i pizza jedzona na zimno. Okrągłe lizaki z każdej kieszeni, lody z dżemem, ogórki kiszone z miodem i jabłka z zielonym octem. Pachniało kwaśno lekkim zboczeniem, świeżą klimatyzacją i herbatą na odchudzanie. Brudnym jeziorem, rozgrzanym silnikiem, tabletkami na ból gardła i miętową gumą do żucia. Pachniało starym olejem do smażenia frytek, zmywaczem do lakieru, lakierem czarnym i niebieskim. Pachniało modnymi wodami zamkniętymi w butelkach, koszulą w kratę, kremem na zmarszczki, twardymi nektarynkami i muszkami owocówkami. Pachniały dropsy na uśmiech, znoszone sandały, szalik w groszki i mokry kot na drzewie.

A teraz coś jakby szambo...

niedziela, 5 września 2010

NATY-CHA

Można sobie zadać pytanie czy to jest przyjaźń czy to jest macanie. Ale po co? Bardzo wygodnie jest być tanią dziwką. Za jedyne dwa martini z cytryną i lodem robi to tyłem i przodem. A dorzucić do tego paczkę chrupek - fiu fiu rzekł wróbelek Ćwirek - to już będą nocne wygibasy. Konkret - rozumisz. W wojnie na trzy łóżka i cztery poduszki wygrywa ten, kto potrafi odłożyć mózg, serce i żołądek na nocną półeczkę, zgasić czerwoną, burdelową lampkę, zacisnąć mięśnie Kegla, oddać się kilka razy na różne sposoby po czym wypluć całą zawartość właśnie napełnionych wewnętrznych korytarzy. Z rana wypić jakby nigdy nic zimną kawę, dać sobie rozgrzeszenie i planować kolejny zamach na wartości, w które się nie wierzy jak należy.

Jeśli kliknięć w guziczek jest za dużo i za często, można użytkowników zabanować ale to ich tylko wkurwia. Lepiej więc pozwalać klikać do woli i do bólu. Wilk syty, owca przeleciana, baca leczy kaca. Bardzo źle jest wierzyć w coś, co się pojawia i znika. Józek, nie daruję ci tej nocy, ale możesz kupić ją po taniości kochanieńki. Rabacik, karnecik, rurka, dziurka, lodzik miodzik. Droga do nieba jest piekielnie długa i frykcyjnie ruchliwa. Laska ebonitowa służy do elektryzowania przez tarcie. Trzeba więc pocierać żeby było napięcie i wyładowanie. Elektrony ruszą do ataku. To takie miłe, kiedy czasem boli. I nie ma co płakać - do wesela się zagoi. Chyba że się nie zagoi- wtedy nie wiem co ale zwrotów nie przyjmujemy. Kiedy ma się lat tyle a tyle to nie ma dziwne, że skóra zaczyna cierpnąć. Nie moja wina, że nic mnie nie natycha, więc odpuść nam nasze winy jako i my sobie czasem odpuszczamy, bo nam się nie chce.

poniedziałek, 30 sierpnia 2010

DOBRZE vs ŹLE

Można sobie zrobić bardzo piękny makijaż z nieprzymuszonej głupoty własnej. Taki, co to powiększa oczy ku wytrzeszczowi, wydyma usta w smutku i porażce i uroczo zapada policzki ze zgryzoty i zgorzknienia.

- A biedna jest, bo głupia; a głupia jest, bo biedna - jak mawiał pewien potężny bóg wszechmogący na Olimpie siedzący.

Mądrość jest tłusta i wypoczęta, Głupota głodna chodzi i niewyspana. Mądrość jest rumiana i uśmiecha się szeroką gębą. Głupota jest trupioblada i ma niepełny garnitur zębów. A te co ma - ma zepsute. A te zepsute zje na narzekaniu i biadoleniu, że głupia i biedna.


Mądrość ma na drugie Zaradność, na nazwisko Cwana. Cwana sciśnie cycki w dekolcie, spod rąbka kiecy wywali kawałek pośladka - i kij z tym, ze cellulit - kiwnie palcem zakończonym sztucznym kolorowym paznokciem i Królewicz bezwiednie, bezmyślnie i bez sensu poleci właśnie na nią mając skromną, elegancką Biedną Głupotę za szarą myszkę, za nudną pannę bez krzty perwersji w lędźwiach, za nic.

Biedna Głupota trafi w efekcie na pół-narkomana, całego alkoholika bądż ćwierćinteligenta, zakocha się do nieprzytomnej nieprzytomności, zacznie go zbawiać i zabawiać, przytulać i przewijać, co skończy się gromadką chudych dzieci w patologicznej rodzinie pod tytułem "Biję cię bo cię kocham".

Przemyśleć i zapamiętać:
Mądrość - dobrze
Głupota - źle.

piątek, 27 sierpnia 2010

KIT-BOXER

Kolejny muskularny, piękny jak Adonis, prężny i gładki Kit-Boxer. Sierpowe kłamstwa, proste wykręty, odskok, doskok i garda na amen. W rundzie pierwszej po naiwnym pysku. Szarpnięć za włosy: jedno, choć to nieuczciwe. Mistrzostwo świata w faulowaniu. Telefoniczny gwałt przez ucho i wielkie, spektakularne KO. Popędzanie płciowe jest bardzo w porządku.

Poukładajmy ci w głowie myśli niczym klocki lego. Będzie płotek i ławeczka i ładna szubieniczka. Zrobimy sznurek ze sznurówki. Postawimy kata bez palców. Plastikowy kat nie mruga oczami. Rękami bez palców leniwie podłubie w nosie, zapadnie się zapadka. Zawiśniesz pod pokładem strachu i paniki, po nodze popłyną ci siki. Popatrzę i zaklaszczę radośnie. Lubię chleb i igrzyska.

czwartek, 26 sierpnia 2010

ŚLEDŹ W ŚMIETANIE

- Ale co pani chciała przez to powiedzieć?
- Nie wiem... chyba to, że lubię śledzie.
- To znaczy, że wypowiedź była dosłowna?
- Tak myślę. Że nie to nie a tak to tak... przynajmniej u mnie.
- Czyli o takie zwykłe chodziło? O śledzie po prostu?
- O takie ze śmietaną i ogórkiem konserwowym.
- Śmietana... ogórek... co nam to mówi? Kształty falliczne i konsystencja nasienia... jest pani ewidentnie książkowym przykładem osobnika skrajnie fobicznego seksualnie. Stanowi pani zagrożenie dla otoczenia i siebie samej. Dostanie pani biały fartuszek. Rękawy będą lekko przydługie ale bez obaw - ładnie zawiążemy.
- Czy do śledzi dostanę również jajeczko?
- Jajeczko?... Panowie - na sygnale!

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

WCIĄŻ CHLOE

Zatoczyło się koło. Z punktu A do punktu A. Daleka to była droga. Trochę małego Muzeum Sztuki z Jednym Tylko Eksponatem nikt już nie odwiedza. Pusta, zrelaksowana głowa. Z cokołu pośrodku kryształowej sali spadł posąg z zielonymi oczami. Dwie gwiazdy odleciały do gwiazd. Gole ściany, zakurzone półki za brudnymi szybkami. Gipsowy pył i resztka włosów. Sprawy do pozamiatania. Spacer w starych kapciach po stęchłych korytarzach niepamięci. W wazonie zrobionym ze słoika śmierdząca woda po sierpniowym słoneczniku. Smutny kustosz na bezrobociu. Wypatroszona pluszowa miłość - została garść waty i dwa guziki niby misiowe oczy. Metalowe tętno na metalowym łańcuchu, dwie talie uśmiechniętych zdjęć.

Zatoczyło się koło. Z punktu A do punktu A. Pijana noc obrażona, pijana noc uśmiana. Noc za rękę złapana, noc za rękę prowadzona, noc nieśmiało całowana. Pachniało starym, znoszonym swetrem. Swetrem niewygodnym, swetrem sfilcowanym. Było za gorąco na utkane z sentymentów i wspomnień rękawiczki. Było za późno na szczerość do bólu. Było w sam raz na zapomnienie, przebaczenie, wymioty i sen co śpi sam. Jest grób pewnego czasu. Na nim gleba żyzna odpadkami chwil prawdziwych. Tam kiedyś urośnie nowy, zielony pęd. Nauczyć się nie wierzyć i nie czekać na wskrzeszenie.


JAKA PYSZNA SANNA

W ogródku bardzo zielonym, wśród kwiatów wielce kwitnących i komarów kurewsko tnących biesiadowali Boscy wraz z gośćmi. Efektem biesiady: butelki wokół po winie leżące; korków nie było, zakrętki owszem. Paliły się płomiennie pochodnie benzynowe. Natka Boska namiętnie i z pasją wielką ujeżdżała zrobione z materaca sanki. W swoich schizofrenicznych wybrykach własnych dobrnęła do momentu, gdy na drodze wyrosło jej zaśnieżone drzewo. Zwinnie je ominęła i w zrobionym z ogrodowych poduszek zimowym kożuchu pomknęła dalej.

- Tak - to mój plemnik - westchnął nieco przepraszająco Zeus rumieniąc się i gubiąc wśród pytających spojrzeń gości.
- Cholera wie, gdzie twoje plemniki - prychnęła Ciotka z Ameryki.
- W chusteczce, w chusteczce - odpowiedział zziajany głos na saneczkach.
- Ho ho, hi hi - zaśmiał się nerwowo Zeus. - Po tatusiu taka ona. Ma w sobie kawal zabawnego chłopa!

Natka Boska nie czuła w sobie chłopa, miedzy nogami miała tylko saneczki. Pomknęła w stronę Sherwood.

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

DZIEWCZYNKI

A dnia siódmego było rykowisko. Ryczałyśmy na siebie i każda w poduszkę. Kochanki z brudnego podwórka. Popsuło się liczydło. Z pękniętych patyczków posypały się kolorowe komórki cielesne. Nie ma co liczyć na siebie, ani tobie dni do krwotoku. Ufasz? Uf uf.
Jak chcesz, to zgładzę cię po włosach. Nie popchniemy już jednego wózka dla lalek. Encepence w której ręce, raz w pokoju raz w łazience. Nie będzie już zabawy w doktora. Nie będzie kolorowej kredy i skakania w gumę.
Zabieram ćwiczone na sucho pływanie w cudzej ślinie. Do tornistra w bajkowe wróżki wkładam zapach i smak kobiecości, pierwsze pijackie zwierzenia. Odjechał pociąg a w nim pociąg. Zjedz ze mną ostatni słoik powideł, obliż palce moje i swoje. Pociągnij raz jeszcze za dorosły warkoczyk.

sobota, 7 sierpnia 2010

NIEŁADNIE

Ty mały, wstrętny kłamczuszku. Tam ciuciuciu, fififi, umparumpa, a tu przychodzisz na kolanach ze wzwodem do pępka samego i prosisz o loda pysznego. Ojojoj grzeszny świntuszku - łakocie są tylko dla grzecznych dzieci. Wytargam cię za uszko mały, niewierny jebako. Apetytu można sobie narobić gdziekolwiek, ale jemy w domu! Szlajanki po restauracjach za dziewczynki swej plecami? Ajajaj - nieładnie kolego. Skarć lepiej szybko swego głodnego, sterczącego. Każ mu leżeć potulnie i kwiczeć - a ty a ty! Masz swoje ciastko, a zlizujesz lukier z cudzego? A fe! Klepnij szybko paciorek za grzech drugi i piąty! Żarcie z nieswojego stołu lepsze? Po nim się zawsze rzyga do usranej śmierci, karaluszku. No wstań już wstań z tych klęczek, nie będzie dziś deseru - klaps klaps. Idź już do domu swojego, stań za karę w kącie, klęknij na grochu i tam po cichutku pobaw się sam.

czwartek, 5 sierpnia 2010

DZIKI PĘD

Odgarnięte włosy. Lekko rozchylone nogi. Wdech. Zamknąć oczy. Otworzyć oczy. Zapach pachnie. Gorąco. Wilgotno. Oddech przyspiesza. Serce mocno bije. Głębszy oddech. Serce mocniejsze. Serce puchnie. Wszystko napięte. Wszystko rozluźnione. Szybciej. Mocniej. Szybciej. Mocniej. Dalej. Głębiej. Gorąco. Mokro. Krople między piersiami. Krople na pośladkach. Krople na udach. Oblizane usta. Mętny wzrok. Omdlałe ciało. Szybciej. Szybciej... Oddech w galopie. Dłonie na biodrach. Jęk... chwila ciszy. Głęboko, głęboko szalejące serce. Wdech... wydech... biegnę dalej...

środa, 4 sierpnia 2010

TRÓJCA ŚWIĘTA

Z całej Trójcy najbardziej lubię wierzę w ciebie Włożę Żywy. Bo przecież dupa nie jest od myślenia, serce od dawania a mózg od kochania. Nawet jeśli można dawać do myślenia i kochać w pupę, to nic tu się nie zgadza.

Pomieszanie zmysłów to choroba bardzo cywilizacyjna. Biedne, małe, niepełnosprytne cichodupodajki nie wiedzą czym się myśli a czym kocha. Za dużo: musisz, powinieneś, nie wolno, wolno, prosto, krzywo, szybciej, wolniej. Smakują oczami, węszą uszami, patrzą pochwami, dotykają penisami.

Samomolestujące się dzieci. Autoagresywne czułości od krwi pierwszej. Im strzelać nie kazano. Wstąpiły w dorosłą skórę. Spojrzały przed siebie, dwieście penisów stało. Łatwych niewiniątek ciągną się szeregi, bez serca, bez ducha, maloletnie lebiegi.

Na supernianię i karnego kotka o 32 okresy, 17 gwałtów i 3 aborcje za późno.
- Jak mi dasz, będę cię kochał.
- Jak ci dam, to mi nie zabierzesz.

poniedziałek, 19 lipca 2010

CAŁA NAPRZÓD

Jeszcze się tam żagiel bieli, miałam cię na stole, miałam cię w pościeli. Miałam w wodzie i na lądzie, na ścianie, w mózgu, w portfelu, takich jak ty miałam wielu. Niczym się nie wyróżniałeś, zamiast mózgu papkę miałeś, papkę z wodorostów, jesteś idiotą po prostu. Jak pajac na maszcie wisisz, w swojej próżności się kisisz, aj aj panie kapitanie, aj aj morze to wyzwanie. Ahoj młodzieńcze piękny, nie jest twą największą klęską żeś w każdym porcie dziwką męską. Młodzieńcze banalnej urody, zrób nam wszystkim przysługę, skocz do głębokiej wody. Do wody zimnej i słonej, hej hej na horyzoncie ląd - nie umiesz pływać pod prąd. Za sterem zawsze z prądem, nie pływa się lądem, po lądzie się chodzi, płytka z ciebie zatoka lecz to nic nie szkodzi. Wybaczam ci żeś płytki, że ci nie stawał, żeś brzydki. Jak noc bezgwiezdna ciemny, twój trud taki daremny, kompleksów się nie pozbędziesz, zawsze tym gorszym będziesz. Za siódmą górą, za siódmą rzeką emocjonalną będziesz kaleką. Miałam cię w sercu, w najgłębszym swoim wnętrzu, w małym palcu, w nosie (prosie!), w oku, uchu, myślałam o tobie w duchu, że będziesz ojcem, mężem, kochankiem... i dzisiaj nad rankiem, zobaczyłam fusy w kubku, Cyganka prawdę ci powie, mam cię w dupie dupku.

środa, 14 lipca 2010

FAST FORWARD

Bo jam taka cnotka niewydymka. Taka przedłużajka niefruwajka. Tyłka niedająca rozkoszy skąpiąca. Nie ma nic od razu. Nie ma tak, że "cześć - cześć" i hop do wyra. Jak Ci zależy to poczekasz, poślinisz się, na rurki z kremem do cukierni mnie zaprosisz, a twoja rurka z kremem obejdzie się smakiem. Bo jam porządna, bo mnie trzeba zdobywać, bo jak chcesz to się postaraj.

Oj głupiaś ty, głupiaś.

Po pierwszym drinku i ustaleniu, kto się zabezpiecza. A potem hulaj ciałem - piekła nie ma. Im wcześniej, tym bezboleśniej. Póki elastyczność jeszcze jest na miejscu, póki sztywne i obezwładniające uczucia własne nie pogrążą cię w piekle bezsennych nocy i braku łaknienia. Im prędzej - tym lepiej. Im prędzej - tym mniej znacząco. Im prędzej - tym łatwiej pójść w swoją stronę. Czekanie na złe wychodzi. Bokiem wyjść może - wyjść może a wejścia nie zaliczysz. Długie dni/tygodnie/miesiące (o zgrozo!) oszczędzania się, zarastania pajęczyną, trzymania dla robali, czekania na wtórne dziewictwo dają nadzieję i nadają sens - a te nikomu do szczęścia potrzebne nie są. Czy są?...
Trzymanie za rączkę, buzi-buzi, zaglądanie w oczka a potem płacz i zgrzytanie pochwy, bo gówno wyszło. A jak się pospieszysz, rzucisz w błoto rozwiązłości, to co weźmiesz - twoim będzie. Graj z pozycji wygranego.

piątek, 9 lipca 2010

PIERWSZY LEPSZY

Ostatni będą pierwszymi... gdzie to było? Na pewno nie w PRL-u w kolejce po kiełbasę ... w kolejce do kasy PKP też nie - tam ostatni spóźniają się na pociąg.

Pierwsi będą ostatnimi? Pierwsi zawsze będą pierwsi. Chujowo jest być ostatnim, bo ostatni są ostatnimi i nigdy pierwsi nie będą. Ostatni będą pierwszymi... nie chce być ostatnia... Ty chcesz? Kto z osób na sali chce być ostatni? No co tak cicho? Co? Nikt?

A co gorsze od ostatniego? Od ostatniego gorsze tylko drugie. Lepiej być ostatnim niż drugim. Drugi zawsze kąpie się po pierwszym, drugi wyciera się ręcznikiem pierwszego, je z jego miseczki, pije z jego kubeczka, śpi na poduszce, którą pierwszy poprzedniej nocy poślinił, a rano dostaje resztki spermy, których pierwszy nie wykorzystał. I choćby drugi dostał 99/100, a pierwszy 1/100, to pierwszy dostał pierwszą setną i był pierwszy. A pierwszy lepszy przecież.

Nie będziesz miał Boskich cudzych przede mną.
A jak będziesz miał, to po prysznicu ręcznik dostaniesz po pierwszym - i obyś wytarł nim twarz.

środa, 7 lipca 2010

TERRA INCOGNITA

Tak to już jest, że po przekroczeniu pewnej granicy pewnego czasu trudno wrócić na swój teren. Na teren umiejętnego rozchylania ust, przypadkowego dotykania ramienia i tego niezwykłego, pożerającego ofiarę w całości spojrzenia. Za pewną granicą pewnego czasu jest już tylko piwo, pizza i piłka nożna.

Kochanka mieszkająca gdzieś wewnątrz zasnęła na amen i nie obudzi jej nawet wiadro wody wylane przez najprzystojniejszego z najmądrzejszych. Kochankę zastąpił kumpel. Kochanka sama zastąpiła się kumplem, na własne życzenie spieprzyła z krainy kokieterii i wabienia. Kochanka przestała mieć piersi, biodra i tajemnicę między udami. Jednocześnie zaczęła śmiać się ze sprośnych kawałów, zaczęła sama je opowiadać, tolerować bekanie, głośno sikać i drzeć się znad piwa, że przecież "s p a l o n y, a sędzia to idiota!!!!". Wewnętrzną samicę zastąpił nieznanego pochodzenia twór bez płci, twór bez seksapilu, twór chucią jedynie stojący.

Emigracja z państwa zwanego uwodzeniem następuje niespodziewanie. Nagle w lusterku wstecznym widzisz swoje niegdysiejsze terytorium, gdzie królowały niezwykłe napięcie i kosmiczne wyładowania erotyczne. Z przodu zaś droga, na której można być tylko dobrym kumplem z macicą.

wtorek, 6 lipca 2010

PRZYZWYCZAJANKA

Przyzwyczajanka to proces męczący. To proces całożyciowy. Proces kończący się wyrokiem dożywocia. Dożywocie dla każdego. Dożywocie, dożywoooocie, kup pan dożywocie! Dożywocie za pensa! Dla pani, pana! Dożywoooocie! Kupujcie dożywocie!..

W przyzwyczajance chodzi o to, żeby się przyzwyczaić. Do tego się przyzwyczaić, że jeden to nigdy dwa nie będzie. Nigdy. Bo jeden to jeden i basta. I o to chodzi, żeby sie z tym oswoić, pogodzić, żeby się z tym pokochać. Pokochać się ze swoim jeden. A twoje jeden to ty. Ty i tylko ty. I kłamią jeśli mówią, że ty i ono to wy, bo to przecież jedynie ty i ono, to jedynie jedno plus jeszcze jedno.

W przyzwyczajance wygrywa ten, kto bierze swoje dożywocie na klatę, wyciska je do końca w pojedynkę i wypija wszystko, co wyleci. Co z tego, że kwaśne. Na zdrowie.

piątek, 2 lipca 2010

(NIE)SZCZĘŚCIE

Najbardziej egoistyczno na świecie. Ni on ni ona - ono - to - egoistyczno ono. Nie ma płci i słusznie. Bo ten szczęść i ta szczęścia nie brzmi dobrze. Nie brzmi. Ale ono to co innego. I czy to przypadek, że ono tak samo jak dziecko - też ono? I dlaczego dziecko płci nie ma, tego nie wiem. Ale jest bliżej onemu do onemu niż jej czy jemu.

Egoistyczno i nie przetłumaczysz. Czy kładzie się do łóżka z mężem żony czy z żoną męża czy z żoną żony lub mężem męża czy w końcy z dzieckiem, psem czy penisem LR6 - nieważne. Ważne, że jest. Cało, puchnąco, tłusto i własno. Wylewająco się ze spodni, cieknąco spod spódnicy, tryskająco zdrowiem i życiem, o smaku wytrawnym, miodem polano, mlekiem płynąco, wrota otwierająco, wrota zatrzaskująco.

Czasem tak wielkie, że połknąć nie można i wtedy czas się udusić. Albo wypluć. Ale kto z własnej swojej nieprzymuszonej, odgórnie nadanej, w sejfie osobowości strzeżonej woli ono wypluje? Albo te małe takie. Te małe ona. W kieszeniach poupychane, w albumach układane, w butelkach zakorkowane małe ona. Moje moje m o j e. Każde moje, nie do podziału, nie do urwania, nie do oskubania, nie do oddania, nie do sprzedania.

Uśmiechnięto, zęby szczerząco, pijano, orgazmująco, pulsująco, po plecach głaszcząco, do ucha szepcząco, w szyję gryząco, uda liżąco, w twarz plująco, twarz całująco, manatki zwijająco, spieprzająco, uwielbiano, ścigano, pożerano, za rękaw ciągnięto, na kolanach błagano, moje, twoje, swoje, czyje egoistyczno ono.

[Z drugolipcową urodzinową dedykacją]

czwartek, 17 czerwca 2010

PĘKAJĄCA CZEKOLADA

Z zachwytem stwierdziłam, że potrafię przez pięć godzin milczeć. Absolutnie, całkowicie, głęboko, przejmująco, wszechstronnie, powoli, z namysłem, z rękami w kieszeniach, ze wzrokiem za horyzontem, z zieloną chustką na szyi, z językiem za zębami, cicho, w jednym tempie, rytmicznie, bezwstydnie pięć godzin milczeć.

Z niedowierzaniem stwierdziłam, ze potrafię przez pięć godzin słuchać. Wędki w wodzie, piłki w powietrzu, monety na ladzie, piasku pod butami, dzwonka roweru, szelestu ortalionu, skrzydeł w powietrzu, zwiniętych żagli, zielonego światła, kapiącego kranu, pękającej czekolady, żarówki w lampie, skwierczenia oleju, trzaskającego kurzu, smsa co nie przyszedł, uważnie, odważnie pięć godzin słuchać.

wtorek, 15 czerwca 2010

CHOROBY CYWILIZACYJNE

Zarówno poligamia jak i monogamia przenoszone są drogą kropelkową.

Im więcej kropelek tego samego osobnika gatunku Homo Masculinus Erektius, tym większa jest szansa -[corrigenda]- tym większe zagrożenie zarażenia monogamią. Monogamia jest obecnie najbardziej rozpowSZechnioną chorobą cywilizacyjną. Zapadają na nią głównie kobiety. Naukowcy wciąż nie odkryli, skąd wysoka podatność płci żeńskiej na zakażenie wirusem choroby. Podejrzewa się, że w pierwszej kolejności wirus atakuje układ sercowy. Objawami są:
- przyspieszone bicie serca
- mdłości (kobiety często nazywają to "motylami w brzuchu")
- bezsenność
- zanik łaknienia
- problemy z koncentracją
- halucynacje (chore często mówia o pięknych oczach i wyjątkowo długim penisie)
- niewytłumaczalna potrzeba mówienia nieprawdy (kocham tylko ciebie, nie udawałam)

Nie istnieje jeden okres rozwoju choroby - dla każdej zarażonej jest on inny (waha się od kilku godzin do kilku miesięcy a nawet kilku lat). Prowadzi do społecznego zgonu, przed którym następują okresowe wymioty, znaczne powiększenie i zaokraglenie brzucha. W fazie agonalnej kobieta odczuwa silne i bolesne skurcze w okolicach podbrzusza, następnie multiplikuje. Po tej fazie dość szybko następuje śmierć osobowości.

Wskrzeszenie jest trudne, ale terapeuci, wino i przypadkowy seks dają dobre rezultaty. Odnotowuje się coraz więcej przypadków częściowego wyleczenia; całkowite wyeliminowanie wirusa jest rzadkie. Kobiety wykazują tendencje do wielkokrotnych zakażeń.


Poligamia kobieca jest rzadką przypadłością. Do zakażenia dochodzi w wyniku kontaktu z kropelkami osobników Homo Masculinus Erectius. Im więcej rodzajów kropelek, tym większe prawdopodobieństwo zachorowania. Oprócz notorycznego niewyspania, permanentnego podniecenia i lekkich otarć w miejscach intymnych nie odnotowano żadnych poważniejszych dolegliwości. Zakażone poligamią niesłusznie uważa się za groźne dla otoczenia, chore nie wykazują zachowań agresywnych. Ponadto posiadają doskonale uregulowaną gospodarkę hormonalną, wysoki współczynnik samozadowolenia i niezwykle rozwinięty instynkt samozachowawczy.

Na listę najgroźniejszych chorób cywilizacyjnych WHO poligamię wprowadziła organizacja Szowiniści-Parówy-Ćwierćinteligenci lobbująca na rzecz odgórnego nakazu przypisania każdego urodzonego dziecka płci żeńskiej do conajmniej jednej kuchni, trzech garnków, dwóch odkurzaczy. W ramach zadośćuczynienia S-P-Ć zaproponowała, aby kobiety same mogły zdecydować, którego mleczka do szorowania chcą używać, a także jakim modelem miotły latać po zakupy.

Kobiety zarażone poligamią rzadko zgłaszają się na leczenie. Odnotowane przypadki leczenia poligamii następowały zawsze na wniosek rodziny i w wyniku skomplikowanych procedur społecznego ubezwłasnowolnienia chorych.

poniedziałek, 14 czerwca 2010

BAJKI DLA DOROSŁYCH

Dziś nie będzie o seksie, bo temat mi na dziś wypłowiał. Dziś będzie o tym, co na końcu seksu. Bo jak (no przecież słusznie i jedynie słusznie) mówią nam mądre głowy od współżycia - orgazmy kobiece są trzy: pochwowy, łechtaczkowy i udawanay. A że ten ostatni najpopularniejszy, najlepiej wszystkim znany, najszerzej praktykowany (paniom współczujemy, z panów się śmiejemy) i najbardziej niezrozumiały - spuśćmy (ojjjjj...) na niego zasłonę milczenia...

... albo nie. Trzy słowa do panów prowadzących: Otwórzcie kurwa oczy. N i e k r z y c z y m y! Jęczymy - owszem. Stękamy - jak najbardziej. Wijemy się - często. Nieruchomiejemy, głęboko oddychamy - najczęściej. Wiem wiem - w bajkach jest inaczej. W bajkach one się drą jak opętane, wydymają usta i w ogóle robią jakieś dziwne voodoo ruchy i krzyczą jakimiś zaklęciami (o taaaak o nieeeee o ja pierdoleee -> no pierdolisz pierdolisz moja droga). Takie bajki możecie między bajki włożyć. Kto wierzy - ten frajer.

W bajkach księżniczki zawsze są cycate, na wszystko gotowe i choćby im wciskano do gardeł pięć rur na raz - są wniebowzięte, i mimo, że krztuszą się i dławią - starają się uśmiechać i pokazać z całych sił swoje dogłębne i dogębne zadowolenie.
Bo przecież każda kobieta uwielbia, gdy coś jej się wciska na chama do gardła, do pochwy i chuj wie gdzie jeszcze. Uwielbia i jest wdzięczna, tak wdzięczna, że na końcu wyzywa cię od bohaterów, ogierów, adonisów i błogosławionych penisów. A teraz - mój drogi - wepchnij sobie do gardła ogórka i pokaż mi jaki jesteś szczęśliwy i jak szarpie tobą podniecenie.

A co jest na końcu tego tańca poplątańca? Na końcu zawsze jest End i zawsze Happy - gdziekolwiek pragnąłbyś zostawić niezliczone ilości swoich zapieprzających w kisielu wiernych giermków - księżniczka przyjmie ich wszędzie. Oczywiście najbardziej lubi jak strzelasz jej pociskiem miłości między oczy albo wprost do gardła żeby mogła się ewentualnie zakrztusić raz jeszcze. Call me McLovin bejbe.

Potem pół godziniki dla słoninki i romansu sequel. Cóż za niezliczona ilość możliwości! - między cycki, ręką jedną, ręką drugą, liznąć, dmuchnąć, chuchnąć, od tyłu, od przodu, na stole, pod stołem, na szybko, na ostro, na głowie, na rzęsach... a ona wciąż krzyczy! Niesamowita kobieta - któż by takiej nie chciał! Toż to bajka! bajka! Ach mieć taką własną porno-princessę... bajka.

Wróćmy do początku. A na początku było o końcu. Wróćmy więc do końca. Łechtaczkowy i pochwowy. Kto zna tylko te, ten biedny. Głaskany, krzesełkowy, okresowy, dmuchany, całowany i ostatnio odkryty - szyjny. I to wciąż tylko niewielka ich część. Rodzajów jest wiele, kombinacje niezliczone, a która nie poznała jeszcze żadnego i odstawia szopkę "po" - sama sobie winna. Po co jest seks? Po orgazm. Zapisz, zapamiętaj, stosuj.

piątek, 11 czerwca 2010

BULWAR

Było słońce i lekki wiatr. I choć powinno pachnieć morzem, pachniało rumiankiem i wyciągniętymi prosto z gleby ziemniakami. Były kolorowe nastolatki, modni rowerzyści, psy, suki, lody na patyku, gołe stopy, był brunet wieczorową porą, wszędzie były łabędzie.
Była też pani w eleganckich pantoflach, jej trzy zająco-psy, była stara, brzydka matka ze starym brzydkim synem, był mały rudy chłopiec z diastemą i jego piękna matka z oliwkowo-złotą skórą.
Była dziewczyna w spranych dżinsach na holenderskim rowerze, był stary człowiek i morze, byli piwopijcy, drabinkołazi, ławkowicze, był on w garniturze i ona z pękiem róż.

Byłam też ja. W sukience w kwiatki, trampkach i fryzurze na bylejak. Oparta o barierkę na końcu świata. Stałam i sprawdzałam, czy pozielenieję jak te kamienie na dole. Nie pozieleniałam. Najbardziej odpowiednia wydawała mi się tęsknota. Tak - to było uczucie bardzo na miejscu, odpowiednie i pasujące do obrazka. Postanowiłam zatęsknić. I byłam tam tylko po to, żeby on mógł napisać te swoje kilka wersów.

O tym, że znowu przyszła, że znowu oparła się o barierkę, że jak zwykle miała trampki. Że była zamyślona, stęskniona i na pewno na kogoś czekała. Choć nie wiedziałam gdzie, to na pewno siedział tam ze swoim stosem kartek, śmiertelnie wstydliwy, z ukrycia spoglądał i pisał o największej nieszczęśliwej miłości, która nigdy się nie wydarzy. Cały rozgorączkowany, rozżalony, rozpalony, niespełniony. Co to za ona? Jak ma na imię, po co przychodzi, czy pod sukienką ma bieliznę, jak smakuje i jak pachnie?

Stałam tak więc, bananowe dzieci puszczały w eter ryk motorówki. W oddali zamek z dwoma wieżami - bez króla i królewny. W drodze powrotnej minęłam ją, jej brzuch i jego, który trzymał ją za rękę. I jak to dalej będzie? Jak będą się kochać i pożądać, gdy on zobaczy, jak jedyna rzecz, która ich łączy trzaska, pęka, wypluwa krew, dziecko i łożysko? Co stanie się z wszechobecną, niemożliwą do zwalczeniem pokusą seksu, gdy zobaczy, jak wraz z dzieckiem, pod wielkim napięciem, w bólu i pocie, ona wydaje na świat dziecko, a wraz z nim fekalia?

Ta mała to kurwiszon - usłyszałam za plecami. Wesoła pogawędka przyjaciółek. Przede mną pan w skórzanej kamizelce, klapkach i skarpetkach i jego dostojna i przystojna żona. Dwa duże sznaucery, chłopiec z piłką, dziewczyny na deskorolkach.

W drodze do domu miałam przed oczami twarz pękającej pochwy. Ukłuł mnie komar. Swędzi.

środa, 9 czerwca 2010

CZUŁE SŁÓWKA

Wargi sromowe to nie brzmi ładnie. Ani pochwa, ani macica, ani łechtaczka - nic z tego nie brzmi ładnie. No może jeszcze łechtaczka... ale lepiej łakotka, głaskotka, przelotka, pieszczka, przyjemka... Trzeba jej szeptać, dopieszczać słowami, obiecywać, całować, doceniać...

Penis to nie brzmi ładnie. Ani moszna, ani jądra, ani prostata - nic z tego nie brzmi ładnie. I niczego z tego ładnie nazwać nie umiem. I choć G o kocham miłością szczerą, gorąca, pierwotną i bezpłodną, nie potrafię powiedzieć mu słodko, nie potrafię szeptać pieszczotliwie. Gdy słyszy czułe slówka, chowa się, kurczy bojaźliwie, jakby słowo wiotkie odbierało mu całą penisowatość, całą spermodajną moc, całą prężną dumę.

Więc nie mówię mu ładnie ani czule. Wtedy on z wdzięcznością wlega, przylega, wije się, tańczy, płacze, w końcu ulega...

I znowu czekam, żeby mu nie powiedzieć czule, żeby nie szeptać, nie drażnić językiem słów słodkich, podrażnić językiem żywym...

PO DRUGIEJ STRONIE PIERNIKA

Wybudowałam chatkę piernikową. Piękna to była chatka - słodka, pachnąca, kolorowa. W środku ciemnego lasu, z dala od ludzi, hałasu, ciekawskich spojrzeń i wścibskich nosów. Tylko ja, wrony, kruki i mój czarny kocur Pucek. Czasem zajrzał jakiś pająk, jaszczurka, nietoperz. Byłam kobietą szczęśliwą, spełnioną. Czytałam książki, pichciłam zupy, czasem eksperymentowałam z trawką. Starzałam się z godnością, bez presji bycia wiecznie młodą, bez operacji plastycznych nosa, bez usuwania brodawek, liftingu piersi i zajęć korekcyjnych na krzywy kręgosłup. Spacery po lesie, rzucanie w kota jarzębiną, lukrowanie dachu. Suszyłam pokrzywę na zimową herbatę, robiłam naszyjniki z kurzych łapek. W chwilach wieczornej nudy wykurzałam myszy z dziur i patrzyłam jak Pucek w pogoni za nimi dostaje kota.

I żyłam tak w błogości i leśnej ciemności do dnia, gdy przyszli O n i. Mała, krzykata dziołcha w warkoczykach i jej chudy, złośliwy brat. Ciągnął ją za te dwa jasne ogonki, a ona gryzła go w rękę. Popychali się, deptali sobie po butach, krzyczeli aż mi się Pucek za piecem schował. W okna mi pukać zaczęli, od czarownic wyzywali, języki pokazywali... i stało się - pożarli część mojego pieknego domu. Tego, który z takim trudem piekłam, ozdabiałam, kóry tak kochałam. Zniszczyli dom, podeptali bezpieczenstwo i wytknęli w garbaty nos, żem brzydka. Hormony mi zawirowały, cukier skoczył, oko zbielało. Miotłą chciałam pogonić, to mnie za kiecę ciągnęli, kapelusz z głowy strącili...

Nie byłam sobą, amok jakiś... zwabiłam ich do izby, wrzuciłam do pieca. Teraz ludzie palcami wytykają, mówią, że to zła kobieta była. A ja? - Nie. Nie czuję się winna. Zniszczyli mi życie.

Baba Jaga

MAMO, TATO - POZNAJCIE...

Długo to trwało nim się doigrała. Chodząca z przyklejonym do twarzy uśmiechem, wiecznie szczęśliwa i pogwizdująca Natka Boska skusiła licho.

- Poznamy go w końcu? - zagaił Mamut pobłyskując tryumfem w okragłym oku.
- Kogo? - bąknęłam tyle przyjaźnie, co odczepnie i ostrzegawczo.
- No GO! Tego jego, co nim tak pogwizdujesz aż nie do wytrzymania - nie odpuszczała i nie zamierzała, choćbym bąkała i robiła uniki niczym Kijanu Riws w Matriksie.
- Nie wiesz, co czynisz niewiasto - odparłam zwycięsko przewidując maminą klęskę.
- W niedzielę na rosół i kluski śląskie przyjedźcie. Mięso lubi?
- Lubi.
- No to normalny.

Co tu dużo... Kochałam go. Kocham. Nie przynosi kwiatów, nie przytula, nie kupuje bułek ani tamponów. Ale do kurwy nędzy - miłość to bułki z rana i tampony co 30 dni? Dobrze nam razem... oooo... dobrze... dobrze... jeszcze... dobrze... przywiązani jesteśmy do siebie. Małomówny, dobrze zbudowany, bez pretensji, bez zazdrości, bez deski kiblowej zostawianej w górze. Niestety z Chin, poza tym ideał.

Mamut w najstrojniejszej sukience i z odpustowym makijażem. Big Z w kamizelce, krawacie i odświętnych spodniach dresowych. Stół nakryty, czerwona kapusta paruje. Nawet Bourbon jakiś skupiony, dostojny, nie waruje przy stole, w koszyku, grzecznie. Ja w trampkach. Kochanek w pudełku. Odchyliłam wieko, błysnął w słońcu jak zwykle gotowy i chętny. Mamut pobladł. Zeus zdjął krawat, Bourbon prychnął i odwrócił się do mnie dupą.
Obiad zjedliśmy w atmosferze wielce niesmacznej. Po deserze kupiłam Djuracele - czas do domu.

wtorek, 8 czerwca 2010

NATKA BOSKA TJUNINGOWA

W konkursie na najlepszego sobowtóra Natki Boskiej, Natka Boska (Oryginalna - gwarancji brak, instrukcji obsługi również) zajęła 4 miejsce.

Miejsce 1: Natka Boska (Od Siedmiu Boleści) - długie nogi, blond włosy, usta silikonowe, piersi raczej też. Mówi, że kocha ludzi, wszystkich, a najbardziej bogatych i pięknych - po francusku, hiszpańsku, po polsku, od przodu i tyłu i czasem na boku bo jest romantyczką. Publiczność wyła z zachwytu (zwłaszcza w momencie, gdy Natka Boska Od Siedmiu Boleści tak serdecznie zakołysała zgrabną i opaloną pupą - Sun Craft Turbo 15 minut 4 razy w tygodniu - że widać było czerwone wciąż ślady po robionej dzień wcześniej depilacji w stylu brazylijskim okolic intymnych) i to prawdopodobnie zaważyło na decyzji żyri, które miłośniczce słońca, ludzi i różowego lateksu przyznało pierwsze miejsce na podium, decyzję uzasadniając globalizacją, modą na pop, potrzebą chleba i igrzysk.

Miejsce 2: Natka Boska Bamboska: czarnoskóra, czarodziejska, egzotyczna, 3 doktoraty, 4 własne firmy, małe stopy, jędrne uda, ładnawa lecz nudna. Ani publiczność ani żyri - nikt nie rozumiał co mówiła i jakim językiem mówiła. Ale była Afrykanką i coś jej trza było dać - poprawność polityczna.

Miejsce 3: Natka Boska Z Eastwick: dziwna więc chyba fajna, chuda więc chyba ładna, po studiach więc chyba mądra, włosy długie więc chyba sexy, kapłanka njuejdż więc chyba intrygująca, chyba oryginalna. Żyri nie potrafiło uzasadnić wyboru, obficie się śliniło, kiwało na boki mrucząc coś pod nosem, potem natarło się czosnkiem i zgodnie stwierdziło, że taka mogłaby być N. Boska... chyba.

Natka Boska Oryginalna Poza Podiumowa przeszła bez echa. Zachwytu nie było, pucharu nie było, wywiadu dla Fucktu nie było. Nagroda pocieszenia - kupon do Piccahat (druga picca i dzbanek coli gratis).

środa, 19 maja 2010

KARIERUJĄCA

- ...żeby tak złapał - wiesz - tak mocno jak facet prawdziwy nie jak ciepła klucha tylko tak mmm... wrrrr... aaaaach... no i - wiesz - potem już tak bardziej miękko, żeby nie wciskał języka do gardła raczej delikatnie jak ciepła klucha właśnie czyli żeby trzymał mocno ale całował delikatnie i żeby jedną ręką w talii stanowczo a drugą może włosy odgarnąć czy coś w oczy patrzeć też OK ale niekoniecznie bo jak woli zamknięte to niech zamyka chociaż zanim pocałuje to powinien spojrzeć i w ogóle byle nie jadł wcześniej niczego czosnkowego bo to nie do zniesienia jest albo taki spocony klejący gdyby się zaczął przytulać to też - rozumisz - nie za fajnie tak samo nie za fajnie jakby drapał ja to - wiesz - delikatna taka jestem zaraz wszystko mnie boli i drapie więc takie ryranie zarostem to raczej - heloł - dziękuję bardzo i wyższy lepiej niż niższy bo w końcu nie zamierzam się schylać wolałabym już na palcach stanąć czy coś to on mógłby wtedy się tak pochylić taki - wiesz - męski taki a potem...

- A to jak on ma na imię?
- Kto?
- On.
- A nie nie - to dopiero bedzie miał kiedyś na imię - wiesz - bo ja kobieta karierująca jestem czasu teraz nie mam kto miałby teraz czas na takie coś głupoty jakieś bzdury - rozumisz - całowanki macanki daj spokój toż to takie - jak to mówią - ...

czwartek, 6 maja 2010

WEWNĄTRZ GŁOWY NOCNE POLAKÓW ROZMOWY

- Mam dwie zdrowe ręce. Mam dwie zdrowe nogi. Ale po co?
- Nie poco tylko pocą.
- Mam też głowę na karku. Powinnam być zadowolona, szczęśliwa. Chyba nie jestem. Ale dlaczego?
- Nie dlaczego tylko dla kogo.
- To dla kogo mam się oddać?
- Chyba komu...
- Co komu?
- Komu bije dzwon.
- Tak. Świetna książka. Myślę, że chyba mi.
- Nie mi tylko mnie.
- No to mnie bije.
- Bije Cię?
- Raczej pije. Za mnie.
- Co za Ciebie?
- Za mnie wyjdź.
- Nie.

NIC O WAS BEZ WAS

Moi drodzy,

korzystając z okazji, że jesteśmy tu dziś wszyscy - oprócz K., który właśnie bzyka w męskim kiblu żonę P., aha - drogi P., wasze ostatnie dziecko nie jest Twoje, jest D., który siedzi po Twojej lewej stronie - tak więc korzystając z okazji, że wszyscy się tu zebralismy, chciałam wam oznajmić, że nigdy was nie lubiłam, a niektórych nawet nie kochałam. Jest mi niezmiernie miło, iż mogę Wam to dzisiaj powiedzieć osobiście, prosto w nos, patrząc na wasze puste, płaskie twarze przytwierdzone do nieskażonych myślą, ćwierćmózgich głów. Wypełniliście życie moje niezwykłą, niepowtarzalną, trudną do opisania pustką. Egzamin z przedmiotu Plastik-Fantastik zdaliście wszyscy śpiewająco. Nagrodą niech będzie umieszczenie waszych funta kłaków niewartych, sztucznych uśmiechów, łatwopalnych deklaracji i papierowych obietnic w Museum of Modern Art zaraz obok dmuchanego gumowego fotela i pojemników na kanapki Tupperware.

Jest tyle rzeczy, które chciałam Wam powiedzieć: droga A. - wszyscy doskonale wiedzą, że zawsze przyklejasz sztuczne rzęsy, kochany G. - Twoja córka wie, że w galeriach handlowych wyrywasz na dżinsy i nowe komórki małolaty - 7 z 10 to jej koleżanki, powiedziała, że nigdy Ci tego nie wybaczy - wszystkim kupiłes droższe ciuchy niż jej, co do Ciebie M. - możesz mieć żonę, dwie, cały harem oraz gromadkę małych eMów - i tak w końcu pójdziesz w krzaki z kolesiem,
F. - wylecz w końcu pryszcze i kup antyperspirant, to może stracisz dziewictwo, B. - udawałam, J. - udawałam, M. - udawałam, D. - Twoja panna po 6u latach wciąż udaje.

Ci z Was, którym się wydaje, że dobrze mnie poznali - Ci wiedzą, że nigdy nie obiecuję. I oto wyjątek - obiecuję uroczyście, że gdy już padnę trupem i w końcu zjadę do piekła/mordoru/na górę syzyfową czy coś tam, to noc w noc będę Was straszyć aż będziecie robić pod siebie.

Ściskam Was równie gorąco co fałszywie. Ale wkoło jest wesoło.
Natka Boska

środa, 5 maja 2010

HONEY-TO-DO-LIST

Z listu na lodówce:

Kochana Natko Kup Proszę:
1 bułkę, mleko (małe 3%), 4 ziemniaki, 1 cebulę, baterie paluszki sztuk 8, durex play 2 w 1 (ten niebieski), lód (!!!), 3 plastry sera żółtego, szpinak, wodę niegaz., piwo gaz. (lepiej 6pak), tabsy do zmywarki (te tańsze), 2 jabłka, 1 cytrynę, 1 jogurt, 1 batonik, 1 pomidor, 2 ogórki kiszone, surówkę z marchewki (tak dla 1 osoby), sałatkę śledziową słodko-kwaśną (tak dla 1 osoby), truskawki (dla 1 os.), wino białe/różowe na caly tydzień (skrzynka?).

Poza Tym Moja Droga Pamiętaj Proszę:
o ogoleniu nóg przed wyjściem na basen, o wyrzuceniu śmieci, o wypiciu wody na czczo (wiem, że tego nie cierpisz), o ograniczeniu kawy do 4 max., o amerykańskim uśmiechu, o zamknięciu mieszkania na klucz jak będziesz wychodziła.

I pamiętaj, co ćwiczyłyśmy wczoraj: "U mnie świetnie, u mnie świetnie, u mnie świetnie..."

Miłego dnia kochana, Twoja Natka

wtorek, 27 kwietnia 2010

WYZNANIE WIARY

Nie wierze:
w pij mleko będziesz wielki, w bezbolesny seks analny, w mordę jeża, w naturalne konserwanty, w do grobowej deski, w dziękuję nie piję, w choć cię nie pojmuję jednak nad wszystko miłuję, w duże jest piękne, w od pierwszego wejrzenia, w od drugiego wejrzenia, w możesz na mnie liczyć, w możesz mnie zaliczyć, w nasz klient nasz pan, w może to jej urok może to mejbelin, w nie bój się złapię cię, w związki otwarte, w związki zamknięte, w związki zawodowe, w błękitną krew, w cuda niewidy, w diety cud, w swoim czasie, w zawsze coca cola, w lepiej późno niż wcale, w chłopaki nie płaczą, w 50 % gratis, w zrobię dla ciebie wszystko, w pizdu.

Wierze:
jedna wieża, dwie wieże, trzy wieże...

poniedziałek, 26 kwietnia 2010

SFOTYGOWANA

- Monsieur l'artiste czy mógłby pan... bo ja bym chciała takie piękne zdjęcia jak ta o tam pani.
- Mon amie, ona jest chuda i ładna.
- To może chociaż takie o...
- Tamta jest dyskretna i chętna.
- ... poproszę cztery legitymacyjne.

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

LINIE LINIEJĄ

Pociągają pociągi Korcą korki Wini wino W zaspie zaspana Bo ze szlachty - zaszlachtowana Asertywna bo Asertin Nakręcają nakrętki Duszno duszy To już dwunasta dwunastnica Oczy piwne jak piwnica Kluczą klucze Woda wodzi Na pokuszenie Pali palenie.

czwartek, 15 kwietnia 2010

WYWIAD Z N.

- Kiedy zaczęła pani podejrzewać, że jest pani patologicznym i skończonym nieudacznikiem?
- Gdy mój pies zaczął opowiadać sąsiadom, że jest ze mną tylko dla pieniędzy.

piątek, 9 kwietnia 2010

CO TO JEST MĘŻA

- Witaj kochana! Kopę lat! Co tam słychać? Masz męża?
- [skonfudowana] Nie nie... lekarz mówi, że to tylko zwykła opryszczka.

wtorek, 30 marca 2010

MEA MAXIMA CULPA

Słoik ogórków kiszonych, 1,75 tabliczki czekolady, seks z prezerwatywą i z nieznajomym, seks bez prezerwatywy ale ze znajomą i z miłości, przejazd tramwajem na gapę, zjechanie gapy w tramwaju, gapa w fantazjach erotycznych, fanatzje erotyczne bez gapy, morderstwo pająka na ścianie, 10 drinków, bzdur gadanie, bzdur słuchanie, win nie odpuszczanie, idiotów piętnowanie, bluzka z dekoltem, spodnie z dekoltem, marzenie o papierosie, kłamanie o kłamstwach, piwo z sokiem, tequilla z limonką, figa z makiem, zdrowaś Mario łaski bez... więcej grzechów nie pamiętam, żadnego nie żałuję, poprawy nie postanawiam i nie obiecuję.

GONIĆ KRÓLICZKA

- No co tak patrzysz? Niewyraźnie mówię? Przestań łazić za mną jak pies!
- Nie kochasz mnie już?
- A to ja cię kochałam?
- No zeszłej nocy przecież... tak mówiłaś...
- Bo miałeś łzy w oczach i nie chciał ci stanąć. Co się tak przyczepiłeś akurat do mnie?
-Tylko ty mnie nie potrzebujesz.

czwartek, 25 marca 2010

NA SPORTOWO

Niektórzy rano biegają. Ja gram rano w penisa.

poniedziałek, 22 marca 2010

WSPOMOŻE JAK MOŻE

- O Mamucie! Nieszczęście! Nieszczęście!

- ???

- Jestem głupia, brzydka, nic nie potrafię... nikt mnie nieeee chceeee [płacze, oj jak płacze].

- Kochanie, co za bzudry wygadujesz?! Jesteś inteligentna, ładna i zdolna i nikt cię nie chce.

wtorek, 16 marca 2010

TROCHĘ HISTORII

... ekhm ekhm... a było to tak:

Pramężczyzna kochał niezmiernie swą Prakobietę. Kopulował z nią regularnie wśród przytulnych kątów ich wspólnej jaskini. On zarzynał zwierzątka, zbierał grzyby i takie tam; Ona zaś gotowała, zamiatała, a czasem leżała, pośmierdywała i w ten sposób go uwodziła. On szalał zwłaszcza za jej nogami i jeszcze bardziej za tym, co między nimi miała. Oj co to były za nogi - mocne takie, mięsiste i porządnie owłosione. Dbała o futerko swoje najlpiej jak potrafiła. Szczotkowała, wyskubywała żyjątka, nacierała łojem żeby połysk miało.

Pramężczyzna w końcu jednak zaczął mieć swą Prakobietę w dupie i w dupie miał też jej wzorowo owłosione nogi. Spakował tobołek, zabrał dzidę i spieprzył do jaskini obok, gdzie jął zachwycać się nogami i owłosieniem Prasąsiadki.
Prakobieta tymczasem odchodziła od zmysłów. Miotała się po jaskini rzucając drewnianymi miskami, które ni chuja nie chciały się zbić. Ze zgryzoty, smutku i samotności zaczęła łysieć. Zniknął zarost na twarzy, rękach i w uszach, zniknął na nogach, w końcu zostały tylko włosy na głowie i seksowny pasek poniżej pępka. Oj cóż to był za wstyd na Praosiedlu! Jak miała teraz wyjść i pokazać się innym?! Łysa taka, dziwna, inna niż wszyscy. Długie zimowe miesiące klekotała z zimna w pustej jaskini, tępo patrzyła na ich pierwsze wspólne rysunki naskalne. Że jeść nie mogła to i schudła.

Nastała wiosna. Chuda i dziwnie łysa odważyła się w końcu wyjść. W skrócie wyglądało to tak, że jej odwłosione, zgrabne ciało zrobiło furrorę i wkrótce już miała najlepsze wielomaximnogie kopulowania w całej okolicy. Z zazdrości wyłysiał i Pramężczyzna, ale - o dziwo - wraz z jego włosami odeszły wszystkie Pradziwki, jakie kiedyś z łatwością zaciągał do swego barłogu.

Prakobieta odzyskała humor, harmonię i równowagę hormonalną. Niestety - włosy zaczęły odrastać i zmuszona była pracowicie zeskrobywać je czym popadnie [nota bene - to powodowało częste skaleczenia, co wskazywałoby na pierwszego osobnika emo - tzw. Praemo; Prakobieta była też prawdopodobnie przodkiem założyciela Dżilet].

Jakiś czas później w ramach protestu przeciw zabiegom dokonywanym na kobiecym ciele w celu zwabienia samców, kobiety przestały golić nogi - tak powstał ruch zwany feminizmem. Jednak feministki szybko zaczęły wymierać z zazdrości, gdyż mężczyźni dokonywali aktu prokreacji wyłącznie z kobietami ogolonymi. Przestraszone topniejącymi szeregami swej organizacji, postanowiły ponownie sięgnąć po brzytwy itp. Do dziś jednak twierdzą, że robią to tylko i wyłącznie dlatego, że twarde odrastające włoski rwą rajstopy.

NIE DOGODZISZ

- Kocham Cię. Zostań moja!
- Wiesz, ale nie jesteś w moim typie. Ja lubię takich wydziaranych, na motorze...
- To ja się dla Ciebie wytatuuję !
- Fajnie... ale ja nie lubię takich uległych...

ŻYCZLIWA

- Och witaj kochana! Czy ktoś Ci już dzisiaj mówił, że pięknie wyglądasz? Nie? Nic dziwnego... [cmok, cmok]. Chodźmy na lunch. Nie jadasz? To też mnie nie dziwi. No to kawa. Ty pewnie bez cukru?

O.o

ZWÓD I ROZWÓD

Znudził mi się, przestał pociągać, więc się rozstajemy. Po kilku latach wspólnego My - Ja i On mówimy sobie adios. W zasadzie to tylko mówię ja, bo on nigdy nic nie mówi. Przez parę dobrych lat nic - ani słowa. Czasem tylko złowrogo puszczał na ścianie zajączki. Stwierdzam ze smutkiem, że jest tępy.

Tępy i tyle. Kiedyś to tak - oj cięty był jak ja pierdole. Teraz nie dość, że tępy, to jeszcze naciskać zaczął. Kiedyś ślizgał się po temacie, szalał, wycinał wzorki, zachwycał polotem. Teraz matowy i zwyczajnie niepotrzebny. I te jego niewydumane pieszczoty. Ciagle tylko lizanie rąk i ud. Ręce i uda, ręce i uda. Ileż można?

Tak - wiedział, jak mnie ugłaskać, uspokoić, ukoić. Serwował ostre pocałunki, szczypaniem odwracał uwagę od całej reszty. Niczego ode mnie nie wymagał, nie chciał mnie zmieniać. Nie przeszkadzały mu pryszcze, nieogolone nogi, moje zamiłowanie do filmów kategorii B z pościgami i hektolitrami sztucznej krwi. Sztucznej i prawdziwej. Z własnej, nieprzymuszonej woli postanowił nie opuszczać mnie aż do śmierci. I zawsze był wierny. Nie komentował, nie chwalił, nie ganił, ale zawsze był.

Chyba się nie przejął. Jak zwykle milczał. Bez pretensji, bez pytań. Uda i ręce wylizane mam już do bólu. Szyja, plecy, piersi, brzuch, usta - niech teraz te miejsca ktoś poliże. A On nawet nie będzie zazdrosny. I dobrze. Za czas jakiś sprawdzę tylko, czy nie zardzewiał z bezczynności.

niedziela, 14 marca 2010

W ROLI GŁÓWNEJ

Koordynacja i reakcja na szóstkę z koroną.
Lewa ręka do kieszeni - wygrzebałam dychę. Zaraz wcisnę ją jakiemuś małolatowi - niech pilnuje bagaży. Prawa w tym czasie szperała w torbie. Notes? - check. Długopis? - check. Tłum pod urzędem miasta, barykady, pstrykający komórkami przechodnie, wkurwieni kierowcy. Temacik pod samym nosem! Dobry, świeżutki, ciepły news! Pycha.
Szybki krok. Zwrot w prawo, zwrot w lewo. Przez pasy. Mijam jedną grupę. Drugą. Ktoś coś krzyczy. Już prawie jestem przy tłumie pod urzędem. Ktoś krzyczy głośniej. Potykam się o krawężnik. Ktoś się drze. Cholera. To chyba do mnie. Odwracam się...

Na środku skrzyżowania krzesło, na krześle koleś: - Weźcie tę kobietę!
Kamery, wysięgniki, statyści... scena któraśtamktóraś.

Akcja!

BOSKA KŁÓTNIA

Nie rozumiem, czego tu nie rozumiesz! Przecież pomagam najlepiej jak potrafię! A że nie potrafię, to nie pomagam.

piątek, 12 marca 2010

MUZY PADŁY TRUPEM

Świat stoi przed tobą otworem (cóż to za otwór? - myśleć się boję).
Jesteś wielka (przyganiał kocioł garnkowi).
Chwytaj! (chwytam przecież! miętoszę, głaszczę, a tam wciąż mały, smutny korniszonek).

Żadne zaklęcia, żadne czarodziejskie sztuczki, żadne gusła ni zdrowaśki. Nacieranie czosnkiem, skakanie na jednej nodze, plucie przez prawe ramię i rzucanie soli przez lewe - nic nie pomogło. Medytacje, słoik musztardy, świeczki co pachną, kadzidełka co kadzą, kąpiel co puszcza bąble - wszystko zawiodło.

Mózg swędzi. Drapię - nic. Rytmicznie poruszam głową w lewo i prawo - stuka głucho orzeszek. Patrzę w lustro - krew z ucha nie poszła, nie poszedł też dym - więc to jeszcze nie teraz.

Gwałci dziś bezpłodność. Żadne dzieło się nie urodzi.

czwartek, 4 marca 2010

LACHY NA STRACHY

Nie nie! Nie! To nie tak! Nie boję się. Wcale się tego nie boję. To mnie nie przeraża. Nie przeraża... Boję się tylko strachu. Strachu, który na pewno przed tym nastąpi. Nie przeraża mnie więc to, tylko to mnie przeraża, że przed tym nastąpi ogromny strach. Boję się więc samego strachu przed tym, a nie samego tego.

środa, 17 lutego 2010

Z BOSKĄ POMOCĄ

- Mamucie poradź, doradź..zakochałam się.
- Znowu?!
- Jak to znowu?
- W zeszłym tygodniu mówiłaś to samo.
- W zeszłym tygodniu mówiłam, że kocham smażoną marchewkę...
- Aham...
- No poradź! Doradź!
- Czekaj... chwila...już szukam... wuwuwu ... egzorcyzmy ... kropka ... peel...

wtorek, 16 lutego 2010

RÓWNO NIE ZNACZY SPRAWIEDLIWIE

- Jaśnie Pani Matko, Jaśnie Panie Ojcze [kłania się nisko]. Chciałam zapytać, czy mogę zadać pytanie.
- Pytaj córko.
- Czy słusznie przypuszczam, że darzycie mnie większym rodzicielskim uczuciem aniżeli brata mego Królewicza Borowicza?
- Słusznie przypuszczasz.
- Protestuję więc! Non possumus! Tośmy z jednego łona wyszli, jedną miłością winniście nas darzyć!
- Nie histeryzuj dziecko drogie. Księcia kocha już poślubienica jego Maggiaronna. A Ciebie nie kocha nikt. Pragnąc Ci to wyrównać - cobyś rąk nie załamywała i się nad sobą nie użalała zamknąwszy się uprzednio w dzwonnicy niczym Quasimodo - postanowilismy kochać Cię bardziej nieco, albowiem wiemy, że równo nie znaczy sprawiedliwie.

Autorka nie jest w stanie rozstrzygnąć kwestii dworskiej nomenklatury i nie wie, czy potomstwo Królewskiej pary to Królewna i Królewicz czy Księżniczka i Książe.

wtorek, 2 lutego 2010

PLASTER

Natka Boska kładzie głowę na ramieniu Zeusa i ciężko wzdycha.

- Ech... Zeusie, to takie straszne żebrać o uczucia.

- Jak to żebrać?! Dziecko drogie! Wstydu nie masz?! Nie tak cię z Mamutem wychowaliśmy! Masz tu moją czarną kartę MasterPlaster, idź i kup co ci tam trzeba. Tylko spiesz się, bo stragany zwijają o 18:00.

BAJKI DLA DOROSŁYCH

Fajacyku mój malutki
Rośnij duuuży i pełniutki

Fajac rośnie, że aż strach
2 sekundy (!!!) no i Trrrach! ^^

poniedziałek, 1 lutego 2010

POWTÓRNA POWTÓRKA Z POWTÓRKI

Osoby: gruby, chuda

AKT I
scena I

chuda: To może ja cię w szyję?
gruby: To może ja cię w czoło?

Fajnie? - Fajnie.

AKT I
scena II

chuda: Może byś chciał?
gruby: Raczej nie.

AKT I
scena III

chuda: Może byś chciał jednak?
gruby: Nie raczej.

AKT I
scena IV

chuda: To co? Chciałbyś?
gruby: Nie-e.

AKT II
scena I

chuda: Wciąż nie chcesz?
gruby: Może nawet mógłbym chcieć.
chuda: To będziesz?
gruby: To będę.

AKT II
scena II

chuda: Bo dobrze byłoby, gdybyś wiedział, że ja to ja.
gruby: No, mhm. Więc ty to ty?
chuda: Mhm, no.

AKT II
scena III

chuda: Coś śmierdzi. Czujesz?
gruby: Tak śmierdzi kłamstwo i hipokryzja.
chuda: Ale to ty tak śmierdzisz?
gruby: Nie, ja tylko biegałem.
chuda: Nienawidzę kłamstwa. Nienawidzę hipokryzji.
gruby: A ja nienawidzę brukselki.

AKT II
scena IV

chuda: Chcesz?
gruby: Tak. Ale nie ciebie.
chuda Nie rozumiem.
gruby: To masz pecha.

AKT III

Aktu III nie będzie, bo scenarzysta zachlał, a reżyser od początku miał wyjebane, ale udawał, że nie.

Publiczność klaszcze, cieszy się i nawet rzuca pomidorami. Pani w pierwszym rzędzie krztusi się łzami. Płacze ze śmiechu.

Aktorka grająca chudą w ramach plebiscytu NieznośniŻałośni wygrała komplet zniczy i breloczek do kluczy w kształcie małej trumienki.

niedziela, 31 stycznia 2010

NA ZDROWIE

- Dzień dobry. Mam coś z dynią. Może mi pani pomóc?

- Witam. Proszę usiąść. Założymy pani cewnik i nakarmimy leguminą.

- Ale ja jestem chora. Na głowę, proszę pani.

- Na głowę najlepiej piękny kapelusz. Chyba że zima i mróz, to lepiej czapkę uszatkę.

- Po co mi pielucha skoro mam już cewnik?

- Wytniemy Pani serce. Bez znieczulenia, na żywca ciąć będziemy. Kiedy zesra się pani z bólu, to będzie wdzięczna, że pampers jednak jest.

- Ale ja na głowę chora jestem, nie na serce.

- Pani, nie dyskutuj pani. Serce jest przereklamowane. Lepiej rusz pani głową.

- A co z tym sercem będzie?

- Sprzeda się gdzieś w lumpeksie.

WIECZOREM

- Boli? - zapytał barman patrząc i jakby współczując.
- Tylko wtedy, gdy się śmieję - odpowidziałam udając, że nie wiem o co chodzi.
2 Żywce, 12 złotych i kątem oka jakby ktoś znajomy... i śmiałam się i udawałam, że wcale nie.
- Daj spokój, to bardzo zdrowe - przekonywała Mała i głaskała czule po nerkach.
- Nienawidzący są widzący. Widzisz więcej niż cała napita reszta - Mała nie odpuszała.
A przecież byłyśmy równie nieczeźwie co nietrzeźwie. Nie przejmowałam się, bo po co. W domu czekał on - Scyzoryk scyzoryk tak na mnie wołają. Kochanek doskonały: ostry, bezlitosny, głuchy i cięty. Zimny, małomówny ale skuteczny. Niezawodny.
- Zapadniesz się dzisiaj? - nie dawała za wygraną.
- Nie bardziej niż zwykle - odpowiedziałam tracąc z oczu jego, siebie i całą gówno wartą resztę.

sobota, 30 stycznia 2010

PODRÓŻE NOCĄ

Mamut postawił przede mną talerz z ogromny stekiem, pieczonymi ziemniakami i smażoną cebulką. Zamrugałam ze zdziwieniem i chwilę przyglądałam się zawartości talerza. Przeniosłam wzrok na Mamuta, znów na talerz, na Mamuta... czy to już to? Czy juz zaczęła przekwitać i dlatego robi takie dziwne rzeczy? Co to mięso robi w moim obiedzie?
Zeus przyglądał się swojemu kawałkowi padlinki i wnikliwie analizował i porównywał rozmiary mojej porcji z jego własną.

Ku mojemu wielkemu zaskoczeniu bezwolne zaczęłam kroić swój kawał mięcha i przyglądać się wypływającej z niego cieczy. Żołądek fiknął koziołka. Pierwszy kęs...drugi... trzeci.
Wygrzebałam cebulkę i pieczone kartofle. Stek odsunęłam na bok. Nie dam rady. Mamut skrzywił się i przewiercał mnie wzrokiem.

Nagle huk i warczenie. Zerwałam się od stołu z ulgą porzucając posiłek. Za oknem kosiarki i koparki przebijały się przez teren wokól naszego domu.
Puk puk. - Dzień dobry. Nie chcieli państwo sprzedać domu i terenu za wcześniej proponowaną kwotę, teraz musicie oddać teren za darmo i wyprowadzić się w ciągu pięciu minut. Buldożery nie będą czekały aż opuścicie budynek.

Rzuciłam się do pakowania. Pięć minut? Co zabrać? Książki? Tak - te z biblioteki najpierw inaczej zapłacę karę. I notatki na egzamin bo inaczej obleję. Komputer, trochę ubrań. Dokumenty! Gdy w amoku biegałam po domu, Mamut siedział na łóżku i tępo patrzył w ścianę. - Mamucie, pakuj się! - krzyknęłam. Warczenie za oknem przybierało na sile. - Żyjemy w kraju bezprawia - mamrotał Zeus przeżuwając resztki obiadu.

Pod dom podjechał dżip full wypas. Elegancki starszy pan w środku. Wybiegłam przed dom machając rękam i przeklinając wszystkie niesprawiedliwości tego świata.
- Co to?! Jak to?! Tak nie można! Uczciwych obywateli chcecie, że tego...tamtego.. - ksztusiłam się gniewem i śliną.
- Miła pani, czy zechciałaby mi pani udzielić rady? Mam 60 lat i wciąż mieszkam z mamusią. Uważam, że to już lekkie zboczenie i trochę mam nawet zryty beret, czy mogłaby mi pani udzielić rady i wskazówek, jak wyjść z tej sytuacji?
Podrapałam się po głowie.
- Tak, znam dobrego specjalistę i sama też mogę pomóc - zaczęłam zaskakując samą siebie.
- Widzi pan, problem pana polega na tym...

Dryyyyyyyyyynnnn.... budzik zaatakował, usiadłam z wrażenia na łóżku. 15.27.. czas zacząć dzień.

piątek, 29 stycznia 2010

BYĆ MODNYM NIE-SWOBODNYM

Taki pancerz jest solidnym odzieniem. Lekki, ciepły, bezpieczny i uniwersalny. Wszystko się od niego odbija i wszystko po nim spływa. Przez pancerz nie przenika nic złego [a dobrego?]. Pancerz trzeba sobie misternie samemu utkać, żeby był wygodny i idealnie dopasowany.

Bierzemy nitki wdupiemania i nicnieczucia, włóczkę cyniczkę, guziki obojętniki i łatki olewatki. I zaczynamy szyć. Ściegiem asekuracyjnym, zbrojnym, ofensywno-defensywnym łączymy wszystkie elementy. Kto chce, może dodać koronki z ironki. Zimą - żeby cieplej było i łatwiej się go nosiło - skuteczna jest podpinka z mocnego drinka.

poniedziałek, 18 stycznia 2010

ĆWIERĆWIECZE

Panna N. ocknęła się w nocy. Powody były co najmniej niejasne. W pierwszej chwili wydawało jej się, że czuje nad sobą odór 12 letniej whisky. Dopiero po drugim łyku zielonej herbaty, którą to parzyła co wieczór na wypadek stresujących okoliczności, zrozumiała co ja wybudziło. Śnił jej się duchowny i nie był to David. Freudowskim zwyczajem zaczęła analizować. Odrzuciła od razu koncepcję pójścia do zakonu, bo przecież nie cierpi połączenia bieli i czerni, a i kiedyś obiecała sobie, że jedyna czynność która przynosiłaby jej satysfakcję na klęczkach to cyklinowanie podłogi. Przypomniała sobie, że nie był to jakiś klecha tylko kardynał ! Bo jak inaczej ? – pomyślała. Nikt o niskiej randze nie odwiedzałby mnie w snach – istotny śniący to istotna figura pojawiająca się w snach. Ten niewątpliwy awans snu wywołał u niej szemranie w kąciku, bo pełnym uśmiechem tego nazwać nie można. Kolejne łyki herbaty, która miała przynieść ukojenie, wprawiły ją w dziwny hiper nastrój. Czyżby była posłodzona ? Przecież ja nie słodzę ! Hmm... mało istotne pomyślała – skupię się na kardynale. Zapaliła lampkę nocną, chwyciła za kartkę i przykładem przedszkolaka zaczęła rysować drzewko (była świadoma, iż jej umiejętności plastyczne zatrzymały się właśnie na tym etapie). Co kojarzy mi się z kardynałem ? – mmm...z jej gardła wydobył się niskiego tembru pomruk. Krzyż ? Nie – to stanowisko jest już obsadzone. Świecąca biżuteria ? zaraz...jestem przecież wroną, a nie sroką. Kolejny łyk herbaty miał skierować myśli na dobre tory. Cholera ! są tory ,a przydałby się jeszcze Bourbon. Kardynał, Kardynał, Kardynał... Kardio, Karyka, Kraken, Kardy... Kardynalne ! Tylko co Freud i ogólnie psychologia ma kardynalnego ? Westchnęła , popatrzyła na zegarek i uświadomiła sobie, że jeśli zaraz nie przytuli się do poduszki to prześpi, nadawaną przez SAT 1, poranną powtórkę Joanny D’arc. Zależało jej szczególnie na fragmencie w którym to Joanna, właściwym kobiecie swojej postury, barytonem narzecza dolnoniemieckiego mówi „Aber mein Konig”. Clic ! Wszystko zrozumiała. Jej sen mówił o kardynalnych cnotach. Czy to zbieg okoliczności iż taki sen przyszedł do mnie w ćwierćwiecze ? Podrapała się po głowie po czym odwróciła kartkę i zaczęła pisać : „jest ich 6...” :
1. Duchowość
Krzyż mam (nawet spory) , aniele boże znam, a do tego lubię wódkę – spiryt to spiryt, nie? Co więcej – gdybym wybrała się na kurs prawa jazdy to nauczycielowi wzrosłaby pobożność („mój boże” !). Nie dość, że jestem, to jeszcze mogę inspirować.

2. Wstrzemięźliwość
Tutaj mam prawdziwe pole do popisu – zakrzyknęła ! Skutecznie powstrzymuję się przecież przed sprzątaniem, a w szczególności zmywaniem podłogi (co więcej – jest tutaj pewna metoda – z trudem odrywając nogi od lepkich kafelków ćwiczę moje mięśnie czworogłowe) – szybko zerknęła pod kołdrę, a gdy wyjrzała, szemranie z kącika ust zamieniło się w pełen uśmiech. Skutecznie odkładam też wszystkie diety (po 1 bo po co, a po drugie bo ćwiczę właśnie wstrzemięźliwość)

3. sprawiedliwość
Trzeba mi oddać, że jestem bardzo elastyczna w tej kwestii – często uważam, iż sprawiedliwym jest, podczas wyznaczania obowiązków domowych, wyznaczenie mnie do przyprawienia sałatki. Innym razem sprawiedliwe jest gdy podczas zebrania opieprzam innych za to, że nie napisali tego, co mieli napisać, a usprawiedliwiam siebie swoim lenistwem. Dewizą jest rób tak jak Ci mówię, a nie jak sama robię.

4. Odwaga
Hm... w pierwszej chwili pomyślała o porównaniu się do jakiegoś zwierzątka.. hmm – suślica ! Ale nie, coś tutaj nie grało – suślice śpią przecież całe dnie, a ja funkcjonuję od wschodu do zachodu. Lwica ! No niech będzie. Zresztą muszę być odważna skoro każdego dnia wstaję po to, żeby stawić czoła niektórym ćwierćinteligentom. Trzeba być odważnym żeby rzucić się w wir życia.
5. Miłość
Zaczęła dumać...
Kocham mojego pieska, kocham moich rodziców, kocham brata, kocham przyjaciół. On pewnie też mnie kocha (Bourbon znaczy się). Może czasami się w tym gubię i nie wiem do końca, o co w niej chodzi, ale przynajmniej wiem co lubię.

6. Mądrość
W swoim stylu chrząknęła z pogardą, bo jest przecież osobą,która nie dyskutuje o sprawach oczywistych.

Ostatni punkt odhaczony.
Łyk herbaty, zaraz zaraz - a fe ! – zostały już tylko fusy. Pomimo tego, że sypiam jak w taborze, to jest to zadanie dla prawdziwej cyganki... wdech, wydech.
Jestem panną N., mam 25 lat. Posiadam wszystkie 6 kardynalnych cnót – jestem wspaniałym człowiekiem. Gdyby tylko skromność była na tej liście – napomknęła, to powinni mi dać z miejsca profesurę. CLIC ! Lampka zgasła. DOBRANOC.


[by O. - Dziękuję]

niedziela, 17 stycznia 2010

BOSKA KOLEJ RZECZY

- I jakie masz plany na dzisiaj?

- A takie tam... postanowiłam zostać Królem Świata.

- Jak to? To rząd dusz już ci nie starcza?

- Wolę służbę, pałac i prywatny odrzutowiec.

- A te wszystkie ołtarze, które ci postawili?

- Sprzedam na allegro.