niedziela, 20 lutego 2011

LASTRYKO

Dziś niedziela. Na śniadanie był kawałek suchego świętego ciała i trochę wina. W foliowej siatce chałka i cukier za oszczędności z miesiąca. Ortalion jest cienki, ale nie przemaka. Karmię się co drugi dzień, kota co trzeci. Dziś posiedzimy przy świeczce i kawie z czarnymi fusami. Zaparzę ją trzy razy. Jutro pójdziemy polować - kot na tłuste myszy, ja na stary chleb i parówki, może resztkę śmietany z plastikowego kubka. Wczoraj był pomidor - odsuwałem go górną wargą na koniec kromki, żeby dłużej smakowało. Ostatnio bolą mnie dziąsła i trochę uszy od ciszy. Nie słyszę miauczenia i pukania do drzwi. We wtorek kioskarz wyrzuca stare gazety - napalę i znów będzie ciepło. U sąsiadów byli kolędnicy, ale to już dawno. Byle do lata, wtedy są jagody, szczaw i ściany w domu suche. Może za tydzień zjem jajko jak w Wielkanoc. Może po śniadaniu spać pójdę i już nie wstanę. Może postawią mi pomnik z lastryko.

EWO-LUCJA

Raz, dwa, trzy, baba jaga patrzy. Zastygam więc w bezruchu, a ona gapi się i gapi. Drętwieją mi ręce, trzeszczą kolana, kręgosłup wbija się w tyłek. E jak Ewo-lucja.

W bezruchu chociaż wszystko woła, żeby palcem kiwnąć. Drętwieją ręce i nogi, i nawet ucho zawinęło się tak, że boli. Ale leżę. Oczywiście, że jest mi wygodnie, chociaż nie jest. Ale leżę i kłamię.

Mogłabym obiecać, że nie przejdziesz mi jak czkawka. Mogłabyś w to uwierzyć. Zamiast tego poczytam ci książkę albo zrobię herbatę. Może w czerwonym kubku nawet.

Do trzech i siedem i jeden razy sztuka. Przecież mogę prysnąć jak bąbel w piwie albo skazany na dożywocie. Ale podpieram się na ogonie, wystawiam zęby i ruszam wąsami - rzuć trochę sera.

Teraz jeszcze mogę popukać cię w czoło, a nawet nie poczujesz. Mogę kichnąć albo plunąć, a nie zauważysz. Może zrób obrzydliwie i w kopercie przyślij mi trochę włosów?

Z dwojga złego wybieram złe. Żeby się pokłócić czasem albo trzasnąć drzwiami. Talerzem rzucić, a potem soczystą kurwą. A przecież i tak wrócę, bo gdzie jest takie drugie miejsce, w którym bezkarnie można pożyczać maszynkę do golenia?

Przyniesiesz siebie i może jakąś tam nadzieję. Nie przyjdę, bo szczury boją się kotów. A jeśli nagle zgłodniejemy, na rogu jest ta włoska knajpa. Tam robią dobrą pizzę. Tam można zjeść pierwszy i ostatni raz.

środa, 2 lutego 2011

MŁODY BUK

W kolorowym świecie brend nu dej nastał. Zimna kawa z wiadra, spojrzenie w lustro, oł jeee - Młody Buk. Papierosek, śniadanko, spuszczanko (rzyganko). Aj em jor powiatowy adonis, kaman ger! Współpracuj trochę, będziemy parom. Praca nie zajonc - nie ucieknie, c'nie? Robisz miii, arrrr... mrrrau, wrrrau! Że co? Sie zakochaaś? A to pech troche, bo ja najbardziej kocham siebie. I wogle to tylko siebie. Że co? Że wyżej sram niż dupe mam? Mówi sie defekacja, kobieto. Ja to bynajmniej sie wysłowić umie, ale ty to elokwęcją nie grzeszysz, heeeelo-oooł! Sram na to, co o mnie myślisz, mała. Patataj. Takich jak ty, to ja miaem więcej w dupie niż ty śliwek w kompocie. Sie ogarnij i daj mi świenty spokój. Nawet moja przeciętność jest nieprzeciętna. I znam samą Dodę osobiście we własnej osobie. No wiesz - piłem z kolesiem, który wozi do pracy pannę, która mieszka obok innej panny, która wyprowadza psa Dody wujka - dasz wiare? Ej weś skumaj - psa wujka Dody, helo-ooooł! To sie zastanów mała z kim tańczysz. Wdrap sie na mój lewel. Aj em soł speszel, soł wery wery speszel.