niedziela, 20 lutego 2011

EWO-LUCJA

Raz, dwa, trzy, baba jaga patrzy. Zastygam więc w bezruchu, a ona gapi się i gapi. Drętwieją mi ręce, trzeszczą kolana, kręgosłup wbija się w tyłek. E jak Ewo-lucja.

W bezruchu chociaż wszystko woła, żeby palcem kiwnąć. Drętwieją ręce i nogi, i nawet ucho zawinęło się tak, że boli. Ale leżę. Oczywiście, że jest mi wygodnie, chociaż nie jest. Ale leżę i kłamię.

Mogłabym obiecać, że nie przejdziesz mi jak czkawka. Mogłabyś w to uwierzyć. Zamiast tego poczytam ci książkę albo zrobię herbatę. Może w czerwonym kubku nawet.

Do trzech i siedem i jeden razy sztuka. Przecież mogę prysnąć jak bąbel w piwie albo skazany na dożywocie. Ale podpieram się na ogonie, wystawiam zęby i ruszam wąsami - rzuć trochę sera.

Teraz jeszcze mogę popukać cię w czoło, a nawet nie poczujesz. Mogę kichnąć albo plunąć, a nie zauważysz. Może zrób obrzydliwie i w kopercie przyślij mi trochę włosów?

Z dwojga złego wybieram złe. Żeby się pokłócić czasem albo trzasnąć drzwiami. Talerzem rzucić, a potem soczystą kurwą. A przecież i tak wrócę, bo gdzie jest takie drugie miejsce, w którym bezkarnie można pożyczać maszynkę do golenia?

Przyniesiesz siebie i może jakąś tam nadzieję. Nie przyjdę, bo szczury boją się kotów. A jeśli nagle zgłodniejemy, na rogu jest ta włoska knajpa. Tam robią dobrą pizzę. Tam można zjeść pierwszy i ostatni raz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Byle grzecznie