środa, 30 marca 2011

SING BUM

O 3.26 widać pierwsze krzyże i jest święty spokój. W przeszłości chcę zostać sławna i zgrabna. W uszach pulsująca kofeina. Nie było czasu na siku. Na N83 trzeba pomachać. W środku trochę śmierdzi ale jest szybko. Zielony guzik. O 3.37 krzyże po raz drugi. Można zwiedzać od 7.00 do 20.00, ale nie chce mi się czekać. Wciąż śmierdzi zmywaczem do lakieru i poranną śliną.

To prawda - i ty możesz zostać superbohaterem. Dziś siły zła znów zaatakowały statek kosmiczny Kapitana Buta. Czasem trudno być Supermanem. Fajnal się wiesza, ale w Tobruku wciąż mają ropę. Dzień dobry - jest 3.57, podaj hasło. Kawa? Herbata? Syfilis? Skończyło się mleko? I gdzie jest teraz twój bóg? It's oh so quiet sing boom.

Pięć nitek makaronu, łyżek sosu trzy. Dwanaście kubków herbaty rodzaju taniego. Krzywe okulary. Debila z siebie zrobić nie zapomnieć. Nagle gwizd nagle świst. Dłubię butem w świeżo rozmrożonej ziemi. Lewy profil też jest OK. Zielone majtki, fioletowy koc, stary biały miś dla dziewczyny a-a-a. Pachnie praniem. Przedpołudniowe manewry z gwałcicielo-mordercą. Widziałam - masz krzywego loka na głowie. Budyń generuje mdłości. Przed użyciem przeczytaj ulotkę lub skonsultuj się...

środa, 23 marca 2011

JEST PIERWSZA ZERO OSIEM

Chodź - pogramy w karty. Kto gra w karty ten ma nos obdarty, zadarty... a może darty? A może w bierki, w remi-brydża, w kanastę? Pograj, poigraj. Dam ci się przegrać. Pamiętasz bułkę z mlekiem i cukrem? I meblościankę i babcię co podgrzewała serdelki? W musztardówce była musztarda, a potem herbata. Pi i sigma. Piłką zbiliśmy lampę. Tarzanie na pufie, namiot z koca.

Na czarnym szwedzkim stoliku stoi lampa z abażurem z gazety, dwa litry soku z pomarańczy ponoć świeżych. Prześcieradło jest pomechacone i różowe, za co przepraszam. Za oknem jest cmentarz więc i spokój święty. Są psy i to co po nich. Sąsiad co nie bije, nie pije. Na korytarzu jest yuka i dym po papierosach. Bilet za sto dwadzieścia złotych i kanapki z serem. Kończy mi się pokora i kawa. Śpię w głupiej pidżamie i przy otwartym oknie. I znowu karmazynowy przypływ i żarcie z odzysku. Halo - to ja - pędzę do ciebie światłowodem.

Chyba przeszło. Co za szczęście. Przestały boleć zęby. Może założę aparat i konto w banku całkiem nowe i puste. Zgubiłam chustkę do nosa i gdzieś dziewictwo z odzysku. Kaloryfer ma cztery żeberka. Są zimne, nawet chude. Rano świeci niebieskie słońce, w pokoju obok zielone. Kawa z aluminiowego czajnika. To prawda, że nie mam talentu. Ale mam torbę w kolorowe kółka i szpinak w lodówce. Pajęczynę w kącie. Lekką nadwagę.

piątek, 11 marca 2011

PESTKA

Gdzieś między pępkiem a pestką można leżeć i jąkać się sześćdziesiąt razy na minutę. Można głaskać i gryźć te wszystkie kości chude i grube. Można krztusić się włosami i pieprzykami. Płakać można do wewnątrz i śmiać trochę groźnie a trochę z przerażenia. Albo ślinić się na widok śliny. Patrzeć jakoś tak na wskroś i poprzez i poza. Miauczeć, szczekać i mówić różowymi językami kobiecych fanaberii. Zaklinać i przeklinać spływający między udami czas podzielony na małe i mniejsze stopy i dłonie. Obracać się w lewo, w prawo i w tę trzecią stronę, którą trzeba dopiero wymyślić. Można schować się w małej dziupli gdzie życie tętni życiem. Opierać się chęci nieodpartej. Oddychać głośno albo wcale - jak kto woli. Wcale nie być wolnym ani zniewolonym. Móc chcieć, móc mieć, móc wiedzieć. Móc to wszystko powiedzieć.