poniedziałek, 29 listopada 2010

NA TEGO BĘC

Niestety. Jest nieuleczalna. Szybko rozłazi się po całym ciele. Atakuje rozum i w tempie blitz robi z niego mamałygę. Genetycznie? Nie. Drogą płciową? Kropelkową? Też nie. Mówią, że po prostu jest, na kogo wypadnie na tego bęc. Nie pomaga wiek powagi, doświadczenie, popełniane błędy własne. Głupota przytula się do tych, którzy najczulej o nią dbają, którzy karmią ją naiwnością i żałosną wiarą w lepsze jutro. Pełza z wielką swobodą w żyłach z porcelany. Czasem coś trzaśnie, pęknie, trochę się uleje. Kąpie się w epitetach: pomylona, zachwiana, idiotka.

Upojona swoją nieprzewidywalnością. Jak opryszczka - najpierw w ukryciu, nagle pojawia się, swędzi, piecze, już nikt cię nie pocałuje. Jak znienawidzona krewna - obejmujesz ją, bo musisz. Podchodzi do gardła, ściska mocno i wiesz już, że to znowu ona. Oczy zachodzą wilgotną mgłą. Chcesz ją przełknąć, nie możesz. O tak - to znajome uczucie wstydu. Po raz kolejny rozgorączkowanie. Głupota obejmuje, ściska, paraliżuje. Dzięki niej za każdym razem na nowo możesz się nad sobą litować - w końcu jesteś chora.

piątek, 26 listopada 2010

LIST DO REDAKCJI

Witaj Natko Gorzka,

nie znam Cię - chwała Bogu za to - a jednak piszę ten list z wielką nadzieją, że weźmiesz go sobie do serca. Jeśli świat jest taki zły i brudny, a Ty taka samotna, nieszczęśliwa i co rusz wydymywana, to zrób przysługę sobie - i czytającym przy okazji - i skocz czy coś na ten kształt. Tyle beznadziei, głupoty, szarości, płytkiej erotyki, przerostu formy nad treścią i egotyzmu nie zniesie nawet poczciwy Internet. Posuń się - albo niech ktoś Cię znowu posunie - i zrób miejsce innym, bardziej utalentowanym, godniejszym, normalniejszym, optymistycznym. "Papier" jest cierpliwy, ale wszystko ma swoje granice. Przy tym, co tu wydziwiasz, nawet Matka Teresa straciłaby fason i rzuciłaby poczciwym "kurwa". Zajmij się szydełkowaniem, piciem, struganiem zapałek, rżnięciem głupa, tylko błagam - przestań pisać! Twoja poza "innej niż wszystkie", pseudopozytywnej wariatki, świętej ruchawki, wyindywidualizowanej z rozentuzjazmowanego tłumu namaszczonej, wyuzdanej do granic możliwości dziewczynki z rozbuchanym ego jest po prostu godna pożałowania. Przestań zatruwać przestrzeń: kup żyletki, najedz się budyniu ze szkłem czy utleń się arsenem - pomogę jeśli sama nie dasz rady.

Wyrazy szczerego współczucia Twoim rodzicom. Odpuść sobie, to i ludzie Ci odpuszczą.
Bez wyrazów szacunku,
G.A.

czwartek, 25 listopada 2010

422

W autobusie linii 422, kierunek Centrum, można czuć się szczęśliwym. Za oknem śnieg, który zmył ostatnią z ciężkich masek. Została naga i własna twarz. Zmęczenie przeciąganiem liny, byciem lepszą wersją siebie. Dobrego piwa mi daj.
Kobieta obok pachnąca gotowaną włoszczyzną. W rajstopach oczko, którego nie widzi. Cienki, pognieciony zeszyt. Napisane, skreślone, zapisane nad skreślonym. Dorosły chłopiec zakłada duże słuchawki. Za oknem obrazy krótkiej piosenki i my - przypadkowi statyści jego teledysku. Proszę nie otwierać okien - włączono klimatyzację. Starsza pani w foliowym kapeluszu. Połamana parasolka. Budynki ubrane w choinki, choinki ubrane w żarówki. Czerwone od zimna uda. Na rogu sznycle U Szwejka. Ktoś dmuchnął papierosem nim zamknęły się drzwi. Poproszę dwa normalne. Książki, krzyżówki, telefony. 21:17. Następny przystanek: Plac Konstytucji. Już za chwilę zupa w kubku, radio, które zakrzykuje ciszę, za ścianą seks sąsiadów.

środa, 24 listopada 2010

JAK W BAJCE

W zimnej krainie, w zimnej mieścinie zimna zupełnie ona. Czarna wdowa w kropki mordo. Z myślami nieprzesianymi, marzeniami bez pokory, zdrową miłością własną.

Kochała często, krótko i niesprawiedliwie. Atos, Portos i Aramis, Sierotka Marysia, Bolek i Lolek, Pi i Sigma, Plastuś, Kulfon i Monika, Dzieci z Bullerbyn, Pan Kleks, a nawet Reksio - wszystkich ich miała. Po każdym szorstki brała prysznic. Krótkie to były rozdziały. Fraszki bez puenty, bajki niemoralne, baśnie dla dorosłych. Gdyby tak wrócić do krainy sprawiedliwie nieprzespanych nocy, pod skrzydła Królowej Śniegu. Gdyby tak raz jeszcze zdradzić z Małgosią Jasia...

W innej krainie, w innej mieścinie inna zupełnie ona. Kolorowy groszek. Mały, słodki kamyczek. Bo któż nie lubi kolorowych groszków, drobnych, cukrowych kuleczek? Rozpuścić się pod językiem, który na to zasługuje. Być kostką cukru, rozpłynąć się w gorącej herbacie. Robić im dobrze inaczej niż kiedyś. Trujący Bluszcz zgnił. Wykluła się Dziewczynka z Zapałkami. Nawet Kot w Butach nie smali już cholew.

Księżniczka na ziarnku prochu.

niedziela, 21 listopada 2010

METAMORPHOSEON

Czasem tak trzeba. Wstrzymać oddech, zejść pod powierzchnię i utopić świadomość w głębokiej cielesności. Opłynąć się wszystkim, co przyjemne i głupie. Co bezmyślne, lecz czułe. Bardziej butch niż bitch. Pani gej? Pan lesbijka?

Ta pierwotna strona, która lubi krew i brud i robocze kombinezony. Pot, twarde, spracowane dłonie, szerokie ramiona. I ten wysiłek prężny, namacalne skupienie . Żyły na rękach, napięty jak struna kręgosłup. Sikawka i młot pneumatyczny.

Nic nie daje próba wklęśnięcia piersi. Wessania w siebie atrybutów płci pięknej i słabej słabością piękna. W szerokich spodniach przestrzeń na hermafrodytę. Gdyby tak krótkość zamienić na długość, a długość przyciąć do skóry. W głosie liche kłamstwo: alt chce być basso profondo.

sobota, 20 listopada 2010

PSY DWA

Wiesz, masz już lat czterdzieści. Mógłbyś się w końcu rozwieść. Nie mogę tak czekać do usranej śmierci twojej. Moglibyśmy przez następnych lat dziesięć spać w jednym łóżku, pod prysznic chodzić razem. Moglibyśmy robić wszystko, żeby znudzić się sobą. Najpierw festiwal euforii i barw wszelakich. Twoje drugie życie to moje pierwsze. Będziemy czytać na głos ulubione książki, zabierać dzieci do ZOO. Nie moje dzieci rzecz jasna. Dzieci wasze. Będą mogły mnie poznać i po swojemu nienawidzić. Ta gwałcicielka życia rodzinnego, ta druga, ta ona. Orgazmy znowu miał będziesz i ja rozkosz jakąś tam. Adoracja moja ciebie, twoja mnie. Twoja będę, a na znak tego będziesz prowadził mnie za rękę jak sukę na smyczy. Dam ci w prezencie kaganiec, żebyś nie lizał obcych. Zrobię ci pranie, a ty mi dobrze. No chodź. W końcu i tak skończymy razem. Na lat dziesięć. Wrócimy do mokrego łóżka w Krakowie, do stołu z drewna w naleśnikarni. Spełnimy marzenia o Rosji i domu pełnym seksu. Domu pełnym ciepła może nawet. Ja przebiśnieg, ty kaktus. Żebyś mógł w pełni ze mnie korzystać, nie urodzę dzieci. Urodzę nowego, młodego ciebie. Młody ty dojrzejesz. I zamiast mnie z rana, wolał będziesz jajecznicę. Wtedy zerwę się ze smyczy. Zaskamle inna suka.

JULIA

Niedługo Julia znów umrze. Tym razem nie zaplanuje i nie przygotuje się należycie. Tym razem Julia umrze niespodziewanie. Zawsze w napięciu czekamy na śmierć Julii. To piękny akt.

Julia zapada się w sobie. Rozplata ciemny warkocz, nawija włosy na palce. Przekłada kosmyk za kosmykiem, kciuk, palec wskazujący, palec serdeczny. Głaszcze psa. Cały dzień popija kawę. Nie maluje ust. Julia lubi zapadać się w sobie. Wtedy jest smutna. Jest piękna gdy jest smutna. Wzrok ma płaski, język jak kołek - Julia nic nie mówi. I jest ważna. O, jaka ważna jest Julia gdy jest smutna. Świat martwi się o Julię.

Świat kocha Julię uśmiechniętą. Kocha to mało. Świat ją adoruje. Po kawałku, po skrawku, po niewidocznym meszku na ciele, z namysłem i nabożną akceptacją jej dziwactw - świat adoruje Julię. Bo kiedy nie jest smutna, Julia jest wesoła. Śmieje się cała, wszystko wokół niej się śmieje. Śmieje się tak głęboko, wszechobecnie, tak namiętnie. O tak - wtedy Julia jest cenna. Świat troszczy się o jej śmiech, napełnia nim małe karafki, na zapas. Ale gdy jest smutna, jest bezcenna. Bo cały świat boi się, że Julia przestanie się śmiać, że w końcu zapadnie się na dobre.

Julia lubi się śmiać. Czasem śmiech łaskocze jej podniebienie. Ale Julia kocha umierać. Ona umiera, a oni płaczą. Obce łzy są Julii bardzo potrzebne. Bo swoich Julia już nie ma. Więc zapada się czasem w swoich częstych śmierciach. Oni płaczą, głaszczą i współczują. Czasem Julia długo nie chce zmartwychwstać. Wtedy oni czulej, bardziej. Ona się waha jeszcze. Oni liżą jej rany. Ona dopija kawę. Julia wraca, gdy jest już najważniejsza.

Ale dziś Julia umrze niespodziewanie. Nikt nie zobaczy, jak otwiera się zapadka, jak Julia spada w głąb. Świat prześpi śmierć Julii. Świat nie zatroszczy się o Julię. A ona lubi być smutna i ważna. Dziś smutna i nieważna Julia nie zmartwychwstanie.

czwartek, 18 listopada 2010

MALI I WIELCY

Ten małpi gaj, małpi raj, cyrk nie mój i małpy też nie moje.

Ta błazenada, prężenie wszystkiego do napięcia ostatecznego. Te mózgu wzwody, sprytu korowody. Spuszczanie ze smyczy języka, który rzuca się na ufne moje/twoje/niczyje ja. Chodź, pogramy w zbijaka granatami. Biegaj pajacu, za to ci płacą. W wieku najsłuszniejszym, prokreacji mistrz, wiary łatwej żongler. Król mojej próżności, kucharz głodu, ogrodnik sabotażysta. Mały taki, że na palcach staje, kiedy kluczem chce sięgać do dziurki. Ale w lustrze własnym wszystko jest większe, wszystko piękniejsze. Tylko w swoim lustrze przeglądam się, miła.

Nie płacz, kochanie, jutro też będziemy puści. Obiecam ci, zawsze będę szybki. Myśleć i mówić, dawać i zabierać szybko. Jedz mi z ręki, to takie seksowne. Ja - pan wielki i mądry, pan pępka twojego świata. Ty pijesz, ja biję. Będziemy szczęśliwi w osobnych obietnicach. Przyrzekam, że się nie spuszczę aż do śmierci. Nie w tobie, dziecino. Na miód i mleko trzeba zasłużyć. Potrafisz zasługiwać? Lubisz zasługiwać? Nie będę patrzył na ciebie za darmo. Ty taka mała, taka mała... i ja - król królestwa swojej głowy.

wtorek, 2 listopada 2010

KOMPOT

Oddajcie ludziom, co ludzkie, a Natce, co boskie.

Oddajcie 9 miesięcy, rękę wziętą bez zgody, młodsze ciało, lata zasłużonego buntu, jędrne myśli, wiarę w nieistotne. Oddajcie gruby warkocz dobierany suchymi palcami, wszystkie monstra spod łóżka i chińską gumkę do mazania.

Oddaj misia w sukience, na pralce i pod śliwą seks, którego i tak nie czułam, wszystkie dobre słowa, na które nie zasłużyłeś. Śliskie od tłustej nadziei uśmiechy, czas, którego nie miałam, dom na Kamiennej Górze , darmowe minuty za miesiąc styczeń.

Oddaj moje jęki wszystkie, lubieżne na plaży przegięcia skoro świt, oddaj mnie na kolanach, mnie pod tobą, mnie dla ciebie. Tę małą piłkę na łańcuszku, sernik za sześć pięćdziesiąt i loda o świcie - oddaj.

Proszę - oddaję co ludzkie bo twoje. Martwy kwiat na druciku, stare zielone spodnie, zdjęcie przy barze, kompot z wody i cukru.