piątek, 31 grudnia 2010

10..9..8..7..

Znowu... co tu dużo...

Nie schudniecie 5 kg, za to przytyjecie 2. Fajek nie rzucicie - ewentualnie przerzucicie się na tańsze. Przestaniecie pić... sami - za to w towarzystwie i więcej. Do tego długi - wiadomo. Przedwiosenne potopy i rozklejone buty, wiosenne alergie, urlopowe poparzenia słoneczne, jesienne depresje, a w grudniu kolejny kredyt w prowidencie na udane święta. Niektórzy uwalą sesję, inni wylecą z pracy, a kilku zaliczy wpadkę. Będziecie zdradzani, okradani przez własne dzieci, niedoceniani przez szefa, koceni w nowym liceum, falowani w wojsku, faulowani na boisku. Zapłacicie karę w bibliotece, przewalicie w pokera, w końcu poznacie przyszłych teściów, podrapie was kot. Zimą grypa, latem chlamydia. ZUS was wycycka, a PIP wydupczy. Wypadną resztki zaczeski, bardziej opadną cycki, pierwszy raz wam nie stanie. Wykipi mleko, pies obsika dywan, okradną was w pociągu, wpuścicie jehowych. Złamiecie obcas, pękną w kroku spodnie, uwalicie prawko. Zleją was skini, osaczą feministki, obrazi Palikot.

Hepi nju jer and carpe-fucking-diem!

wtorek, 28 grudnia 2010

WSZYSTKO CO CHCIELIŚCIE WIEDZIEĆ ALE BALIŚCIE SIĘ ZAPYTAĆ

Herein, herein! Zapraszam! Małpy do cyrku! A nie nie - nie ściągajcie butów - można nabłocić! Można grzebać we wszystkich zakamarkach! Mój cyrk, a wy moje małpy!

Co tam własne życie, kiedy w cudzym tak rozkosznie można pogmerać! Czym was mogę zaspokoić? Czego jeszcze nie wiecie?

Na obiad jadam śledzie, na śniadanie ogórki kiszone. W ciąży byłam 4 razy - każde z innym ojcem. Przeszłam większość chorób wenerycznych. Żadne to dziwy - chadzam sobie do łóżka to tu to tam, to z tym to z tamtym. O tak - jestem ostro zaburzona. Jadam noworodki i kopuluję z psami - najchętniej szczeniętami rasy Appenzeller. Mam śrubkę w prawym kolanie i blaszkę w lewej półkuli mózgowej. Brakuje mi piątej klepki i górnej szóstki. Pijam tylko herbatę zamieszaną osiem i pół raza w lewo i trzy w prawo. Przed wysłaniem totolotka nacieram się czosnkiem. Przy pełni księżyca tańczę na dachu. Mam zbiór laleczek voodoo i kolekcjonuję zęby dziewic. Słodzę zupę pomidorową, mam czarne podniebienie i siedem palców przy prawej stopie. To nie legendy - przeleciałam Kanał la Manche jak i całą Papuę Nową Gwineę - na odkurzaczu. Uwielbiam żonatych i garbatych. Żal często ściska mi dupę - to jedne z nielicznych pieszczot. Ostatni raz płakałam, gdy ktoś włożył mi palec do oka... a może to cała pięść była... a może mi się śniło... a może ja śnię się wam. Koszmar. A teraz bierzcie i jedzcie z tego wszyscy. Moje życie waszym życiem. Wasze w moim poważaniu.

niedziela, 26 grudnia 2010

PIĄTY RAZ

Jak bardzo można nic nie znaczyć? To pytanie z odpowiedzią? Między mną a mną, między tobą a tobą - ja nic nie znaczę. Można patrzeć poprzez ciebie i mnie, i nic nie widzieć. Nie wiedzieć niczego. Patrzę w ciebie. Przezroczystość. Odpowiedzi na proste pytania. Masz mnie z głowy. Ja potrafię. Ty nie. Ja znowu chcę. Ty znowu nie. Nie wiem, ile razy jeszcze to wytrzymam. Może wcale. Już za chwilę - w poniedziałek - kończy się żadna nieobietnica. Żadnych śliw. Żadnych więcej rąk i ust i kompletu nas dwojga. Nie potrafimy mówić wprost. Nie potrafimy mówić na wylot. Chciałabym nie rozumieć tak jak ty. Nie potrafimy obiecywać.

czwartek, 23 grudnia 2010

ON SIĘ RODZI, JA TRUCHLEJĘ

- Mamucie, jestem stworzona do wyższych celów... nie mam już siły pastować podłóg...
- To weź miotłę i zdejmij pajęczyny z sufitu.

W tym roku święta będą mało świąteczne. Zeus przybędzie ledwie dzień przed Małym Bogiem. Królewicz Borewicz pierwszy raz w długiej historii świąt u Boskich nie przybędzie wcale. Choinkę wybierałam osobiście - ma 3 czubki i drobne ubytki w ogałęzieniu. Tłumaczę Mamutowi, że:
a) ciemno już było
b) to choinka specjalnej troski i niech Mamut mówi ciszej, bo choince przykro będzie.

Pierogi z kapustą i grzybami zjadłam wczoraj, rybę dzisiaj - na Wigilię więc już nie czekam. Na Mikołaja też nie - pozostajemy w konflikcie od 6 grudnia. Zamiast mroźnych kwiatów na szybie będzie grudniowy potop. Wiem też, co powie Bourbon: - Wolę szynkę. Sucha karma jest z popiołem i do dupy.

Zgodnie z amerykańskim duchem coca coli święcie przyjmuję, że prezenty przynosi Mikołaj. Pamiętam jednak czasy, gdy pozostawałam w głębokim, przejmującym rozdarciu: Mikołaj czy Mały Bóg? Kto przynosi paczki? Stara szkoła mówiła, że Mały, nowa że Mikołaj. Z czasem czerwony tir i coraz bliżej święta coraz bliżej święta rozwiały moje wątpliwości. Trochę to z resztą głupie: wiadomo, że Mały Bóg jest za mały, żeby dźwigać worek, a gruby Mikołaj ma więcej krzepy no i wyrobiony już paszport. Ale Mały Bóg ma za sobą Dużego Boga... to byłby argument na korzyść Małego... Mikołaj z kolei ma Rudolfa... ciężka sprawa.

Zamiast zamieszania, bieganiny, dzieci małych i tych trochę większych święta w tym roku upłyną w ciszy i w gronie mocno okrojonym. Zeus mówi, że w końcu spokój i że zostaje elita, ale ja tam nie wiem, ja lubię chaos. Nie spodziewam się spektakularnych zadławień ością, wymiotów po 37. pierogu, walki o ostatnie uszko w barszczu. Nie spodziewam się nawet plamy na obrusie. Kolędy... będą. Znowu dam solo Oj Maluśki. Hellena [mama Mamuta - przyp. N.B.] uroni góralską łzę. Przed dwunastą pójdziemy do szpitala bo Marylka znowu urodzi Małego Boga. Trochę mu pośpiewamy, po cichu poszydzimy ze znajomych. Po powrocie sama, bez Królewicza Borewicza, dopcham się pierogami, popiję je sosem, zagryzę mandarynką. Sama... Może chociaż Kevina puszczą w TV.

poniedziałek, 20 grudnia 2010

MYSZY I KOTY

Porozłazili się jak pchły po psie. Zaręczeni, zażenieni, zagubieni. Rzeczywiście. Miałeś rację. Jesteś brzydki i zupełnie nieciekawy. Teraz też już nie wiem, co to było takiego, że czekałam i czekałam. Duży nos, duże uszy, małe, parszywe oczka, za długie ręce, płaski dowcip i syndrom władcy remizy strażackiej. Nie chciałam mieć ciastka. Chciałam zjeść ciastko. Ciastko... wafla raczej. Nawet nie zjeść, odpakować jedynie. Może powąchać.

Nie myśl sobie, że chciałam być z tobą. Z kimkolwiek chciałam być. Ty jako przykład Kimkolwieka. Nie za bystry, nie za wesoły. Ot taki jakiś. Albo żaden raczej. Ale z braku czegoś lepszego ciebie wybrałam. Niech masz. Niech się pocieszysz. Niech sobie podotykasz. Niech sobie potem podwiniesz ogon i uciekniesz. Pobawię się trochę w zależy mi. Nie za długo, nie za intensywnie się pobawię. Tyle, żeby zabawa była udana. Nie wiem tylko: kot bawi się myszą, mysz kotem?

sobota, 11 grudnia 2010

PRZEZNACZENIE

Z przeznaczeniem jest tak, że najlepiej, gdyby go nie było. Skąd mogę wiedzieć, kto jest mi przeznaczony, co jest mi przeznaczone? A jeśli moim przeznaczeniem jest profesjonalne mycie butelek, jeśli mam zostać fajansiarą po prostu [za to najlepszą wśród fajansiar], a silę się na coś więcej? Nawet nie na więcej, a na coś innego po prostu. Bo kto powiedział, że zawodowe konstruowanie informacji to coś więcej/lepiej niż mycie butelek? Może nawet gorzej, mniej?

A jeśli przeznaczony jest mi mężczyzna 10 lat młodszy, bezzębny, no po prostu brzydki jak noc bezgwiezdna? Tak, tak - już was słyszę! że ważne jest wnętrze, osobowość, ple ple ple... A ja szukam urodziwego, w miarę przystojnego chociaż, no takiego minimum męskiego... no dobra - księcia z bajki przecież - wiadomo...

Wypatruję sobie oczy, obrót szyi - 360 st. Cel - starszy, nie młodszy. Jeśli przeznaczony jest mi ów brzydki, to skąd mam wiedzieć, który? Jak go spotkać, jeśli moje serca dwa ślinią się na widok zupełnie inny? Przeznaczenie wali mnie w rogi, głupka ze mnie robi. Ustala z góry, że ma być tak, a nie inaczej. I przygląda się, jak robię z siebie wariatkę, idąc zupełnie inną drogą niż ta, która jest mi pisana.

Dlatego lepiej, gdyby go nie było tego przeznaczenia. A może nie ma go, jeśli w nie nie wierzę? Nie wierzę w ciebie, Przeznaczenie. Prysk - znikło! Teraz już mogę popełniać wszystkie swoje błędy. Popełniać i nie zastanawiać się, według którego scenariusza powinnam grać. Nie ma przeznaczenia, ani scenariusza, ani przypisanej mi roli. Postępuję więc według własnego myślę, według swojego czuję.

Zakochuję się za szybko, ha! i w nieodpowiednich osobach. Piję za dużo, za szybko, za zdrowie. Na zdrowiu mi nie zależy - palę, nie dosypiam i inne głupoty. Lubię je. Te swoje złe decyzje i niedojrzałe wybory. Wszystkie swoje żonate i dzieciate fascynacje/zauroczenia/miłości. Niepotrzebne, pijane rozmowy i smsy. Ciężko pracuję na przyszłe zmarszczki, siwe włosy i wrzody żołądka. To wszystko moje wady. Moje!

Przeznaczenia nie ma. Jestem ja i wszystkie moje błędy i nie-błędy. Spotkałam cię, a ty mnie. To nie przeznaczenie. Zbiegły się jedynie przyjemne i słodkie okoliczności.

piątek, 10 grudnia 2010

SEN ZIMOWY

Wolna wola. Moja wolna wola jest niezwykle wolna. Wolno mi wybierać. Wybieram wolno. Powoli. Perfidną stroną posiadania możliwości wyboru jest ta, że można wybrać źle. Źle wybieram szybko.

Dziś wybór padł na sen zimowy. Zamarzam na miesięcy kilka. Nie będzie współistnienia i przenikania bytów równoległych. Ani potarć, ani pomasowań.

Bez wspinaczki na szczyty wspólnych pokalań i senności. Jeśli nie może być to Mount Everest... Wieżyca to za mało. Żadne pagórki. Żadne wzgórki. Żadnych miękkości i krągłości.

Pod warstwą grubych swetrów. Pod kurtką, czapką, pod szalikiem. Jest skóra, która śpi twardym snem niegłaskanym. Krążenie musi być - usta natarte śniegiem.

Królestwo białe. Mroźne i twarde. W nim wszystko jasne - czarno na biały. W nim wszystko rześkie i szczypiące. Do ssania sopel lodu.

środa, 8 grudnia 2010

O RÓŻNYCH BRAKACH

To takie złe mówić o prozie życia? To nieprzyzwoite i perwersyjne tak otwarcie mówić o braku ciepła? I w końcu czy to aż tak nieznośnie banalne pisać o szczęściu i nieszczęściu? A jeśli szczęście i nieszczęście to właśnie to, co najmocniej cię teraz zajmuje? Co prześladuje cię w autobusie, podczas seksu, nad talerzem zupy pomidorowej?

Pochylanie się nad nieszczęściem to odsuwanie od siebie szczęścia właśnie. A co jeśli jedno przechodzi w drugie i na odwrót? Czasem w chwili, którą można nazwać szczęśliwą, pojawia się strach, że szczęśliwa chwila minie, nie wróci, że czasu będzie za mało, aby się nią najeść. I strach przed tym głodem generuje nieszczęście. Bo strach to bliski krewny nieszczęścia. W chwili, kiedy już szczęście w nieszczęście udało się zamienić, pojawia się tęsknota... za szczęściem. Tęsknota, a raczej ogromne, bolesne, zarażające myśl każdą pragnienie. Pojawiasz się i znikasz, i znikasz, i znikasz...

Po prostu rozluźnij mocny uścisk, puść tę gałąź i zacznij. Zacznij być szczęśliwa. Przestań rozbierać na części pierwsze swoje smutne coś. No bo czego ci brakuje? No czego?

To takie złe mówić o prozie życia? O tym, za czym się tęskni, czego potrzebuje, czego nie posiada. Czy to nie wy mówicie, że tak trudno znaleźć teraz ludzi otwartych, szczerych, ciepłych? Ludzi tak zwyczajnie dobrych, nadzwyczaj zwyczajnych? I dlaczego przerażające jest mówienie o uczuciach, pragnieniach i lękach?

Otworzyć się na innych? Powiedzieć o sobie prawdę? Pf! To takie niemodne! Niezgodne z duchem czasów! Ciepła klucha. Przestań się ślimaczyć. Dzisiaj trzeba być twardym, stanowczym, a-ser-tyw-nym! A to, co naprawdę sądzisz - wpisz do pamiętnika. Chcesz sobie poradzić? Musisz zsuczeć!

A jak już zsuczejesz, to powiemy ci, jak bardzo brakuje normalnych i jakie to straszne, że ludzie zakładają maski i udają lepsze wersje siebie. Czy to cię dezorientuje? Czy dezorientacja cię unieszczęśliwia?

wtorek, 7 grudnia 2010

NA PIĘCIOLINII

Nie- nie chodziłam do szkoły muzycznej. Może dlatego nie wiem, na jaką nutę zagrać. Ćwiczę, ile wlezie, a tu wciąż fałsz, fałsz, fałsz...

Gram w tonie zdziry - kiepskie solo. Mało wiarygodna, krótko wytrzymuję, nie łapię oddechu jak trzeba, brak tchu. A wieczorem kręci się w głowie i wciąż szumi w uszach.

Gram spokojnie- nikt nie słucha. Nie przebijam się przez huk, szum, całą orkiestrę dętą.

Chcę grać pierwsze skrzypce - nie potrafię. Może doskonały słuch, czucie, zwinne palce i klasa to nie ja. Drugimi, trzecimi nie chcę być...

Wciąż słyszę te dobre rady - nie graj! bądź sobą! O mamusiu... czyli kim... czyli gdzie... czyli jak.

Pomysł miałam też taki, żeby nie grać, tylko tańczyć jak mi zagrają. Plączą mi się nogi. Potykam się. Wytykanie palcami i chichot jakiś.

Kupię w końcu tego blaszaka. Usiądę na parapecie. Zgaszę światło. Zacznę grać. Nie wiem czy zgrabnie, czy niezręcznie może. Albo usłyszysz, albo nie.


poniedziałek, 6 grudnia 2010

WANTED

Drogi Mikołaju,

Wiem, że masz czerwone wdzianko, zajebistą brodę, wypasiony brzuch i renifery, którym konie mechaniczne mogą czyścić buty. Że jesteś - dzisiaj zwłaszcza - bardziej popularny od Majkela Dżeksona i Baracka Obamy. Że dzieci i co bardziej zboczone panie w średnim wieku śnią o Tobie nocami. Że jesteś dzisiaj na każdym szklanym ekranie, w każdym centrum handlowym i każdym wyczyszczonym bucie. I tu dochodzimy do sedna. Bo właśnie - kurwa - nie w każdym. Mógłbyś chociaż raz wziąć na serio moje starania, gruby dziadzie! Wyczyściłam nawet sandały! Starałam się nie przeklinać, nie puszczać za często, kłamać tylko w absolutnej ostateczności. Jadłam warzywa, piłam mleko i pamiętałam o myciu zębów. A Ty co? Gówno! Nawet pieprzonych, barwionych żelków z kerfura mi nie przyniosłeś! Za daleko było?! Ja pierdolę! Sąsiedzi mają małe dzieci - wystarczyło tylko wejść do mieszkania obok, nr 16 - tu mieszkam - rzucić jakąś czekoladkę czy coś! Wiedziałabym, że nie masz mnie tak do końca w tej swojej wielkiej, mikołajowej dupie. Zawiodłeś mnie, stary...


Droga Wróżko Zębuszko,

Bo paru latach i tylu mleczakach, wisisz mi sporą sumę. Kładłam te małe, martwe, dziecięce ząbki pod poduszkę, a Ty, łajzo, nigdy nie przyszłaś. Czekałam, wiesz? Aż pojawisz się w nocy, zamienisz zęby na marzenia albo chociaż kasę jakąś. Procenty rosną, a ja wciąż pamiętam. Wytargam Cię za kudły, jak Cię dorwę w końcu. A dorwę - masz jak w banku. Baba Jaga już Cię sprzedała. Jaga to jedyna dobra dusza w całym tym waszym szemranym towarzystwie, a wszyscy na niej psy wieszają. Nawet Szewczyk Dratewka Ci nie pomoże. Albo dajesz kasę, albo zacznij oglądać się za siebie.


Drogi Zającu Wielkanocny,

Jaja se robisz? Daję Ci czas do kwietnia, pchlarzu jeden!


Drodzy Wszyscy Święci,

.... eee - szkoda słów...

niedziela, 5 grudnia 2010

LIST

Drogi Mamucie,

Nie jest tu strasznie, miasto jest łaskawe i wiele mi wybacza. Smutno, że niedługo - za chwilę już - wszystko się skończy. Wracam do domu, Mamucie. Taka sama, może tylko włosy mam centymetr dłuższe i serce mi bije trochę szybciej. Nie - nie zakochałam się. Po prostu znowu zaczęłam palić. Chociaż może jednak tak...może się zakochałam... oczywiście Mamucie - jak zwykle nieszczęśliwie. Tak lubię najbardziej. Gdybym zakochała się szczęśliwie, może musiałabym wyjść za mąż czy coś - a kto by chciał? Daj spokój. Wracam szczęśliwa, bo to był mój miesiąc. I smutna wracam. Smutna, bo wracam.

To był miesiąc knorra i dr oetkera, miesiąc coli, kawy i lucky strike'ów. Miesiąc off'ów, setek i śpiwora zamiast kołdry. Wiesz, Mamucie, może to moje miejsce na teraz. Dobrze robi mi praca od rana do wieczora. I to, że nie mam czasu na rozmyślanie. Może gdzieś tutaj jest moja dorosłość i moja normalność. Nikt mnie tu nie głaszcze po głowie. I nie muszę wszystkiego wiedzieć. Wolno mi pytać i robić błędy. Mam uczulenie na tutejszą wodę, a pani w sklepie nie odpowiada na dzień dobry. Ale to nic. Nie mam tu czasu na płakanie. Wiesz, Mamucie, okazuje się, że łzy to luksus. Rano nie można, bo makijaż spływa. Wieczorem też nie, bo rano oczy podpuchnięte. Więc nie płaczę. No może raz - gdy wolne miałam. Jestem ostrożna i ubieram się ciepło - jak kazałaś.

Późno już. Zaraz zacznę się pakować. Wytargaj Bourbona za uszy. Ściskam Cię, Mamucie.

N.B.

piątek, 3 grudnia 2010

PAPIEREK PO LIZAKU

W winie może być wiele niewinności. Czy czuję się winna? Nie. A ty? Czy to było winne czy niewinne... nie wiem. Nie chcę wiedzieć. Było ciepłe i miękkie i pierwsze od bardzo dawna. Było dobre, łagodne i wilgotne. Wyczekane, wygadane, wypatrzone. Szczęśliwe zakończenie bez hepi endu. Może pierwszy raz nie będę szemraną bohaterką ciemnej i śliskiej historii. Już się nie denerwuję. Nie drżą mi ręce. Drży cała reszta. Jest zima - wolno mi drżeć. Gorące dreszcze we wszystkich zakamarkach.

Dostałam w prezencie trochę wiary. W dobrych mężów, ojców i niewinnych kochanków. W mężczyzn, o których wolno mi marzyć, których nie wolno mi mieć. W stęsknione łzy, które wcale nie są smutne. Wiarę w niewykorzystane okazje, których nie wolno wykorzystać. W do zobaczenia kiedyś. W spokojne i niebieskie odbicie w najwłaściwszych na tę chwilę oczach. Dostałam koniec bez dramatu. Zapakowany w papierek po lizaku sen, który gdzieś poza nią i nim śni się sam.

czwartek, 2 grudnia 2010

DYLEMATY INNEJ NATY

Poproszę przestać mnie oceniać. Co jem, jak mówię, komu oddaję się cała a komu w połowie, czy mam za duże spodnie, za głośno się śmieję, chlipię gorącą herbatę, słodzę trzy i pół. Przesypiam się z żonatymi, z dzieciatymi, a czasem z dziećmi. Nie, nie biorę. Jedynie za ogień do papierosa, za spojrzenie dłuższe niż trzy sekundy, za "cześć natko boska", za dłoń na policzku, za darmo.

Mówię więcej niż robię. Robię źle. Mówię bez sensu. Ze swoim językiem na wiśniowym lizaku zastanawiam się, jaki smak ma język twój. Dylematy starej daty: Nie ruszaj, co nie twoje... albo bierz co chcesz... albo nie bierz - tak nie można... weź - raz się żyje... nie dotykaj - będziesz płakać... kilka łez cię nie zabije, a cała noc twoja... znowu piąte koło u wozu? brawo!...

Najbardziej na świecie, do granic możliwości, do bólu, z nocami nieprzespanymi, z głową w chmurach, z jedną nogą na tamtym świecie, ze ściśniętym gardłem, z wilgotnymi dłońmi, z bólem brzucha chcę tego, czego mieć nie mogę. Nie dostaniesz - moja droga - jeśli sama nie weźmiesz. Ale jeśli weźmiesz sama - dostaniesz za swoje. Najbardziej chcę tych, którzy najbardziej chcą innych.


środa, 1 grudnia 2010

ANI MRU MRU

Mamy tę niewiarygodnie brzydką przypadłość, że mrugamy. Mrugnięcie. Stoi obok. Mrugnięcie. Stoi bliżej. Mrugnięcie. Prawie dotyka ramienia. Mrugnięcie. Patrzy na mnie...

Mrugnięcie. Odsuwam się.

Może byłoby inaczej, gdyby nie trzeba było mrugać. Wtedy czas od momentu, gdy stanął obok do chwili, gdy spojrzał, byłby krótszy. Może nie byłoby już możliwości, żeby się odsunąć. Nie byłoby czasu na ucieczkę. Gdyby chociaż raz wpaść w pułapkę. Z uśmiechem na twarzy przegrać. Chętnie przegram na twoją korzyść.

A może chciałbyś zostać moim ulubionym? Moi małym, prywatnym ołtarzem. Moją kartką w kalendarzu, rozdziałem w dzienniku albo książką. Drugim kieliszkiem do wina, prawą stroną łóżka, trzecią i czwartą dłonią. Mógłbyś tak po prostu, bez wielu słów i żadnych obietnic wprowadzić się na kolację, wyprowadzić w śniadanie. Przesyt jest niezdrowy, piąty grzech główny może nas zgubić.

Mrugnięcie. Żałuję.

Że nie potrafię jak kiedyś dotykać. Że mam w sobie to zawstydzenie, którego nie lubię. Że krew szumi mi w uszach i nie słyszę wszystkiego, co śpiewasz.

Może chciałbyś zostać moim ulubionym?
Powieszę cię na ścianie. Mrugnięcie. Ulubiony obraz pod powiekami.

O PRAWIE-CAŁOWANIU

- Będziemy się całować?

No i piękny bałagan. A przecież nie takie miało być pytanie! No nie takie przecież!
- Czy mógłbym... - Chciałabyś, żebym... - Czy chcesz... - takie miało być!
Wtedy ja grzecznie, statecznie, że niby taka rozsądna, że z zasadami, powiedziałabym - Chciałabym, ALE... Wtedy też nastąpiłoby może milczenie jakieś. Trochę czułe, trochę niewygodne, zapraszające do drugiego rozdziału milczenie. Może jakiś żart na ośmielenie, jakieś włosy za ucho...
I te pięć sekund, kiedy już czuć, że zaczyna wyłazić rumieniec. [Pfy! Akurat! Dziewczyny już się teraz nie rumienią! Nie te czasy, moja droga, nie te czasy! Wyciągają ręce po męskie pupy i na pierwszym spotkaniu proponują śniadanie zaraz po kolacji! Rumieniec! Dobre sobie!]. Te trzy sekundy, kiedy jest już za późno na pocałowanie, za wcześnie na pójście do domu. Oglądanie kawałka swoich butów, kawałka butów nie swoich. Sekundy jeszcze dwie i...

Ale to pytanie...

- Będziemy się całować?
- Nie.

Bez pola manewru. Bez cienia wątpliwości. Bez zawstydzenia. Bez całowania. Brama. Klucze. Dobranoc.