niedziela, 5 grudnia 2010

LIST

Drogi Mamucie,

Nie jest tu strasznie, miasto jest łaskawe i wiele mi wybacza. Smutno, że niedługo - za chwilę już - wszystko się skończy. Wracam do domu, Mamucie. Taka sama, może tylko włosy mam centymetr dłuższe i serce mi bije trochę szybciej. Nie - nie zakochałam się. Po prostu znowu zaczęłam palić. Chociaż może jednak tak...może się zakochałam... oczywiście Mamucie - jak zwykle nieszczęśliwie. Tak lubię najbardziej. Gdybym zakochała się szczęśliwie, może musiałabym wyjść za mąż czy coś - a kto by chciał? Daj spokój. Wracam szczęśliwa, bo to był mój miesiąc. I smutna wracam. Smutna, bo wracam.

To był miesiąc knorra i dr oetkera, miesiąc coli, kawy i lucky strike'ów. Miesiąc off'ów, setek i śpiwora zamiast kołdry. Wiesz, Mamucie, może to moje miejsce na teraz. Dobrze robi mi praca od rana do wieczora. I to, że nie mam czasu na rozmyślanie. Może gdzieś tutaj jest moja dorosłość i moja normalność. Nikt mnie tu nie głaszcze po głowie. I nie muszę wszystkiego wiedzieć. Wolno mi pytać i robić błędy. Mam uczulenie na tutejszą wodę, a pani w sklepie nie odpowiada na dzień dobry. Ale to nic. Nie mam tu czasu na płakanie. Wiesz, Mamucie, okazuje się, że łzy to luksus. Rano nie można, bo makijaż spływa. Wieczorem też nie, bo rano oczy podpuchnięte. Więc nie płaczę. No może raz - gdy wolne miałam. Jestem ostrożna i ubieram się ciepło - jak kazałaś.

Późno już. Zaraz zacznę się pakować. Wytargaj Bourbona za uszy. Ściskam Cię, Mamucie.

N.B.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Byle grzecznie