Na czarnym szwedzkim stoliku stoi lampa z abażurem z gazety, dwa litry soku z pomarańczy ponoć świeżych. Prześcieradło jest pomechacone i różowe, za co przepraszam. Za oknem jest cmentarz więc i spokój święty. Są psy i to co po nich. Sąsiad co nie bije, nie pije. Na korytarzu jest yuka i dym po papierosach. Bilet za sto dwadzieścia złotych i kanapki z serem. Kończy mi się pokora i kawa. Śpię w głupiej pidżamie i przy otwartym oknie. I znowu karmazynowy przypływ i żarcie z odzysku. Halo - to ja - pędzę do ciebie światłowodem.
Chyba przeszło. Co za szczęście. Przestały boleć zęby. Może założę aparat i konto w banku całkiem nowe i puste. Zgubiłam chustkę do nosa i gdzieś dziewictwo z odzysku. Kaloryfer ma cztery żeberka. Są zimne, nawet chude. Rano świeci niebieskie słońce, w pokoju obok zielone. Kawa z aluminiowego czajnika. To prawda, że nie mam talentu. Ale mam torbę w kolorowe kółka i szpinak w lodówce. Pajęczynę w kącie. Lekką nadwagę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Byle grzecznie