wtorek, 16 marca 2010

ZWÓD I ROZWÓD

Znudził mi się, przestał pociągać, więc się rozstajemy. Po kilku latach wspólnego My - Ja i On mówimy sobie adios. W zasadzie to tylko mówię ja, bo on nigdy nic nie mówi. Przez parę dobrych lat nic - ani słowa. Czasem tylko złowrogo puszczał na ścianie zajączki. Stwierdzam ze smutkiem, że jest tępy.

Tępy i tyle. Kiedyś to tak - oj cięty był jak ja pierdole. Teraz nie dość, że tępy, to jeszcze naciskać zaczął. Kiedyś ślizgał się po temacie, szalał, wycinał wzorki, zachwycał polotem. Teraz matowy i zwyczajnie niepotrzebny. I te jego niewydumane pieszczoty. Ciagle tylko lizanie rąk i ud. Ręce i uda, ręce i uda. Ileż można?

Tak - wiedział, jak mnie ugłaskać, uspokoić, ukoić. Serwował ostre pocałunki, szczypaniem odwracał uwagę od całej reszty. Niczego ode mnie nie wymagał, nie chciał mnie zmieniać. Nie przeszkadzały mu pryszcze, nieogolone nogi, moje zamiłowanie do filmów kategorii B z pościgami i hektolitrami sztucznej krwi. Sztucznej i prawdziwej. Z własnej, nieprzymuszonej woli postanowił nie opuszczać mnie aż do śmierci. I zawsze był wierny. Nie komentował, nie chwalił, nie ganił, ale zawsze był.

Chyba się nie przejął. Jak zwykle milczał. Bez pretensji, bez pytań. Uda i ręce wylizane mam już do bólu. Szyja, plecy, piersi, brzuch, usta - niech teraz te miejsca ktoś poliże. A On nawet nie będzie zazdrosny. I dobrze. Za czas jakiś sprawdzę tylko, czy nie zardzewiał z bezczynności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Byle grzecznie