A dnia siódmego było rykowisko. Ryczałyśmy na siebie i każda w poduszkę. Kochanki z brudnego podwórka. Popsuło się liczydło. Z pękniętych patyczków posypały się kolorowe komórki cielesne. Nie ma co liczyć na siebie, ani tobie dni do krwotoku. Ufasz? Uf uf.
Jak chcesz, to zgładzę cię po włosach. Nie popchniemy już jednego wózka dla lalek. Encepence w której ręce, raz w pokoju raz w łazience. Nie będzie już zabawy w doktora. Nie będzie kolorowej kredy i skakania w gumę.
Zabieram ćwiczone na sucho pływanie w cudzej ślinie. Do tornistra w bajkowe wróżki wkładam zapach i smak kobiecości, pierwsze pijackie zwierzenia. Odjechał pociąg a w nim pociąg. Zjedz ze mną ostatni słoik powideł, obliż palce moje i swoje. Pociągnij raz jeszcze za dorosły warkoczyk.
poniedziałek, 9 sierpnia 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Byle grzecznie