poniedziałek, 16 sierpnia 2010

JAKA PYSZNA SANNA

W ogródku bardzo zielonym, wśród kwiatów wielce kwitnących i komarów kurewsko tnących biesiadowali Boscy wraz z gośćmi. Efektem biesiady: butelki wokół po winie leżące; korków nie było, zakrętki owszem. Paliły się płomiennie pochodnie benzynowe. Natka Boska namiętnie i z pasją wielką ujeżdżała zrobione z materaca sanki. W swoich schizofrenicznych wybrykach własnych dobrnęła do momentu, gdy na drodze wyrosło jej zaśnieżone drzewo. Zwinnie je ominęła i w zrobionym z ogrodowych poduszek zimowym kożuchu pomknęła dalej.

- Tak - to mój plemnik - westchnął nieco przepraszająco Zeus rumieniąc się i gubiąc wśród pytających spojrzeń gości.
- Cholera wie, gdzie twoje plemniki - prychnęła Ciotka z Ameryki.
- W chusteczce, w chusteczce - odpowiedział zziajany głos na saneczkach.
- Ho ho, hi hi - zaśmiał się nerwowo Zeus. - Po tatusiu taka ona. Ma w sobie kawal zabawnego chłopa!

Natka Boska nie czuła w sobie chłopa, miedzy nogami miała tylko saneczki. Pomknęła w stronę Sherwood.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Byle grzecznie