Zachwyca mnie coweekendowa, imprezowa, knajpiano-klubowa, rozerotyzowana hucpa. Tabuny hormonów wlewają się do ciasnawych bądź wielce przestronnych i absolutnie snobistycznych pomieszczeń i rozpoczynają rykowisko.
Estrogeny trzepoczą sztucznymi, utytłanymi na czarno rzęsami i w udawanej obojętności i chłodzie praktykują amerykański odrzut falujących grzyw. Wilgotne, wydęte usta, rozbujane biodra, ogolone nogi, pachy i inne zakamarki. Zasada ‘mniej znaczy więcej’ nie obowiązuje. Mniej oznacza pozostanie anonimem w tłumie, mniej oznacza pozostanie głodującym przegranym wśród nienasyconych samic. Więcej piersi, więcej pup, więcej loków, więcej szczebiotu, chichotu, zalotu i polotu.
Testosterony żałośnie prężą sylwetki, wciągają brzuchy i siadają w szerokim rozkroku wystawiając na widok to, co kochają najbardziej – swoich naładowanych spermą lepszych siebie. A kto ma małego, ten wie, że należy wcisnąć do tylnej kieszeni wąskich spodni gruby portfel – w ten oto sposób uwaga zostaje odwrócona, samice oszukane. Testosterony rozglądają się, węszą, polują. Wieszają na szyi pewność siebie i zakładają kubraczki samców alfa.
Zaczynają się rytuały picia, palenia, kręcenia biodrami, łapania za pupy, posyłania długich spojrzeń, wymiany numerów telefonów, stawiania drinków. Mnóstwo zaklęć, czarów, czarnej, seksualnej magii.
Wszystko po to, żeby rano z bolącą głową przekonać się, że wróżka, która nas oczarowała w rzeczywistości jest czarownicą, a magik, który wyciągał kwiaty z kapelusza, to mały złośliwy troll z garbem.
piątek, 4 grudnia 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Muszę się uczyć, ale nie mogę przestać czytać. Znam Cię wyłącznie z opowiadań, ale żadne nie było tak ciekawe jak to, co piszesz...
OdpowiedzUsuń