I tak na ostatni koniec historii o seksie i boskości nadszedł ten absolutnie krańcowy moment, ten moment na samym brzeżku brzeżku, kiedy trzeba odpowiedzieć sobie na niezwykle ważne, dotykające samego sedna niedługiego acz niekrótkiego jestestwa pytanie Mamuta i Zeusa:
"Ale czego ty w ogóle chcesz?".
W ogóle... ogół... całość jakaś... i ja cała... i co dalej?
Odchylając kolejno warstwy mojej cebuli, przebijając się do środka przez skórę, tłuszcz i mięśnie, już prawie, prawie już w centrum środka - teatr mój widzę... ale mały jakiś, wcale nie ogromny jak mi obiecano kiedyś.
A tam na scenie aktor. Aktorka. Aktoreczka. Burleski smutna mistrzyni. Pękata i pomarszczona, urody ordynarnej i charakteru płaskiego pani zasuszona. Bliźniaczka tekstów własnych, słów okrągłych, zdań gładkich, treści żadnych, znaczeń pustych. Panna Frazesowiczówna z rodu Banałowiczów.
Cicha jakaś, niby młoda a stara, niby stara ale jakby młoda jeszcze.
Sublimacji fanatyczka. Piczka, perliczka, niespełniona prozaiczka.
Taaak... trudne słowa... trudne słowa... np. takie "przepraszam"...
I stoi tak na tej scenie, już się szminka karminowa wylała poza usta, oczy się rozpijaczyły, nogi rozjechały. Ale stoi, kiwa się ona cała i głowa jej się kiwa. Komicznie tak. Chciała być bałwanem pogańskim. Bałwanem została.
I czego ty chcesz w ogóle Petronello von und zu Maus? I ty Aldonko i ty Manieczko? No czego... no czego...
Leżeć chcę. Leżeć. Mamo i Tato.
niedziela, 17 października 2010
Subskrybuj:
Posty (Atom)